Aktualności

Sierpniową tłumaczką miesiąca STL została Anna Wawrzyniak-Kędziorek (zobacz profil), absolwentka komunikacji społecznej na Uniwersytecie Ekonomicznym oraz filologii polskiej (specjalizacja przekładowa) na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Poznanianka z urodzenia i zamiłowania. Od 2014 roku tłumaczy z języka angielskiego, głównie literaturę religijną. Oprócz tego zajmuje się redakcją i korektą (zobacz poprzednie).

Na początek o początkach.

Zaczęło się od specjalizacji przekładowej podczas studiów magisterskich na filologii polskiej. Świetni wykładowcy rozbudzili we mnie pasję do tłumaczeń, a praktyczne ćwiczenia pozwalały doskonalić warsztat. Praktyki studenckie odbywałam w jednym z poznańskich wydawnictw i tak już przy nim zostałam. Udało mi się zbudować całkiem obszerne i zróżnicowane portfolio.


Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?

Zdecydowanie dzień. Kiedy tylko zaczyna się robić ciemno, zamykają mi się oczy. Wstaję, jem śniadanie i od razu zabieram się do pracy. W trakcie robię sobie krótkie, ale częste przerwy, by dać odpocząć oczom, chwilę poćwiczyć czy pozwolić sobie spontanicznie wpaść na jakiś genialny pomysł tłumaczeniowy.


Kanapa czy biurko? Gdzie pracujesz?

Najczęściej przy biurku. Kanapa mnie rozleniwia i nie sprzyja prawidłowej postawie ciała przy komputerze. Mam niewielkie biurko w przytulnym kąciku pod oknem. Zdarza mi się też siadać w fotelu w drugim pokoju, dla zmiany otoczenia.


Słownik papierowy czy elektroniczny?

Zwykle korzystam z elektronicznego słownika Fundacji Kościuszkowskiej lub ze źródeł internetowych (zwłaszcza gdy chodzi o słownictwo młodzieżowe lub szerszy kontekst). Mam też pod ręką papierowy, jednojęzyczny słownik Longmana, który sprawdza się od lat.


Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?

Najpierw szukam informacji w Internecie, ponieważ tak jest po prostu najszybciej. Nigdy nie korzystam tylko z Wikipedii, zawsze staram się potwierdzić coś w kilku miejscach. Do biblioteki gnam zwykle po polskie przekłady, które muszę zacytować. Zdarzało się, że autor anglojęzyczny nie podawał dokładnych danych bibliograficznych, więc musiałam szukać jednego zdania w całej publikacji. Takie niespodzianki spowalniają pracę, ale stanowią ciekawe i wciągające wyzwanie.

 
Kiedy się zablokujesz, to…?

Robię sobie przerwę albo zostawiam dany fragment nieprzetłumaczony, oznaczony kolorem. Zwykle w najmniej oczekiwanym momencie wpadam na dobry pomysł, a potem na jeszcze lepszy. Wtedy biegnę do komputera lub robię notatki na kartce. Czasem podpytuję rodzinę lub znajomych o ich skojarzenia z danym tematem. 
Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?Idealnie by było czytać, ale prawda jest taka, że wielu tłumaczy nie ma na to czasu. Nie ukrywajmy też, że niektóre pozycje po prostu nie wymagają szerszego przygotowania. Myślę, że wielu z nas nie nadążałoby ze zleceniami, gdyby najpierw czytało każdą książkę. Może się mylę, ale wydaje mi się to konieczne, gdy publikacja jest bardzo ambitna lub mamy naprawdę dużo czasu. I nie nękają nas kwestie finansowe!


Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?

Sama nie wiem, czy przyjemniejsze jest wpadnięcie na wspomniany „genialny pomysł”, czy ukończenie przekładu. Obie chwile wydają mi się ważne i dodające skrzydeł. A już pochwała ze strony redakcji to miód na serce!


A najmniej fajny?

Rozpoczęcie nowego przekładu, kiedy pojawiają się pytania: czy na pewno podołam? Co to za dziwny wstęp? Zwłaszcza gdy mam do czynienia z nowym autorem, muszę najpierw poczuć jego język i sposób rozumowania, wejść w narrację.


Redaktor to…?

Opiekun książki, który spogląda na całość świeżym okiem, wygładza, dopieszcza tekst. Czasem się z nim dyskutuje gdzieś na marginesie dokumentu. Zwykle są to ciekawe i pouczające rozmowy (naprawdę!). Nie postrzegam redaktora jako kogoś, kto się czepia. Może dlatego, że sama także redaguję.


Od kogo uczysz się przekładu?

Staram się inspirować innymi tłumaczami, ale najwięcej uczę się podczas własnej pracy. Kolejne książki zawsze traktuję jako wyzwania i okazje do rozwoju. Zapamiętuję pewne rozwiązania, ale uważam, że przekładu można się uczyć bez końca.


Co powiedziałabyś młodszym tłumaczom?A starszym?

Młodzi, nie zniechęcajcie się trudnościami. Jeśli macie pasję, pielęgnujcie ją. Jeśli czujecie, że to zajęcie dla Was, róbcie to i kropka. Starsi, dziękuję Wam za Waszą pracę, za to, że dajecie mi literaturę z całego świata.


A co powiedziałabyś ministrowi kultury?

Żeby pozytywnie rozpatrywał wszystkie postulaty STL :). Nie mam szczególnego talentu do rozmów z politykami.


Yerba Mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?

Prędzej Yerba Mate lub kawa. A poza tym  dobrze przespana noc i miłe relacje z redakcją, z którą współpracuję. Gdy mam jakiś problem tłumaczeniowy do rozwiązania, też dostaję pozytywnego „kopa”. Po prostu czuję „flow” i zapominam o upływie czasu.


Kot czy gekon? Jakie istoty Cię w niej wspierają?

Kot Funio! Kochany sierściuch jest moim stałym towarzyszem. Uwielbia chodzić wokół laptopa, znienacka przebiegać po klawiaturze lub na niej leżeć. Niekoniecznie pomaga to w pracy, chociaż… przerwy też są ważne. 
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?Jeden obowiązkowo wędruje na moją tzw. „półkę chwały”. Swoją drogą muszę zorganizować drugą, bo miejsce się kończy :). Kolejny egzemplarz idzie do rodziców, następny do teściów. Pozostałe (jeśli są) -wedle uznania. Czasami książka po prostu mi do kogoś pasuje.


Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?

Po pierwsze nie ślęczę nad tekstem, jeśli naprawdę mi nie idzie. Idę na spacer lub do sklepu po coś smacznego. Nie jestem przodownicą pracy, wolę zachowywać work-life balance. Nie jest to łatwe zwłaszcza wtedy, gdy tłumaczy się w domu. Po pracy niestety niewiele czytam, ale wolę zająć się czymś zupełnie innym, by odpocząć od tematu „książkowego”.


Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?

To anegdota trochę niesmaczna, ale zdecydowanie najzabawniejsza. W jednym ze swoich pierwszych przekładów musiałam znaleźć jakieś zgrabne określenie na… zrobienie pod siebie ze strachu. Zasięgnęłam rady bliskich, którzy akurat byli w domu. Jedna z osób, na której twarzy malował się intensywny namysł, w pewnym momencie zaproponowała całkiem poważnie: „A może, może… skichał się?”. Komentarza nie trzeba :).


Ważne dla Ciebie książki?

To pytanie, z którym zawsze mam problem. Jak tu wymienić tylko kilka? Nie będę udawać, że w moim życiu najważniejsza okazała się tzw. „literatura wysoka”. Myślę, że najbardziej ukształtowały mnie książki, które czytałam w dzieciństwie, a do których wracam jeszcze dziś. Mam tu na myśli cykle o Harry’m Potterze i o Ani z Zielonego Wzgórza. Zwłaszcza ten pierwszy to równocześnie doskonały popis sztuki przekładu.


Gdyby wszyscy mieli przeczytać jeden Twój przekład – to który?

Najbardziej jestem związana z „Judaszem” (jakkolwiek to brzmi) Toski Lee. To powieść historyczna, w której poznajemy możliwe motywy działania tej jednej z najbardziej niesławnych i potępianych postaci w historii. Powstał też audiobook. Zwłaszcza prolog odczytany przez Krzysztofa Gosztyłę potrafi wzruszyć.


Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo ostatnio ukazało się w Twoim przekładzie?

Jednym z moich ostatnich przekładów były „Tatuaże na sercu” jezuity Gregory’ego Boyle’a. To reportaż ukazujący pracę wśród członków gangów w Los Angeles, książka przybliżająca nieznany, trudny świat. Mam nadzieję, że w przekładzie udaje mi się w miarę naturalnie odtworzyć język ulicy. Oczywiście polecam… z całego serca!