Aga Zano
Aga Zano (zobacz profil) przekłada literaturę z języka angielskiego na polski i z polskiego na angielski. Publicystka, copywriterka, recenzentka. Studiowała na warszawskim MISH i Akademii Teatralnej, a następnie na Queen’s University of Belfast i University of Edinburgh. Przez dwa lata poznawała branżę wydawniczą od strony sprzedaży praw w agencji literackiej. Tłumaczy literaturę popularną i non-fiction, a także teksty dziennikarskie o tematyce kulturalnej i społecznej.
Na początek o początkach.
Pierwsze tłumaczenia zaczęłam produkować w późnej podstawówce, w czasach jutrzenki polskiego internetu. Tytus Hołdys założył właśnie pierwszą w narodzie stronę o Harrym Potterze, dostęp do popkultury stał się oceanicznie potężny – tylko nie zawsze po polsku. Dołączyłam więc do pionierów tworzących skandalicznej jakości amatorskie napisy do filmów. Godzinami rzeźbiłam różne koślawe zwroty z idiomów i konstrukcji, których nikt mnie w szkole nie uczył. A potem pewien wydawca zrezygnował z kontynuacji mojej ulubionej serii, więc kolejne tomy sprowadzałam za ciężkie pieniądze ze Stanów i sama je sobie tłumaczyłam. Bardzo źle, ale z sercem.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Według mnie idealna praca to taka, do której nie trzeba wcześnie wstawać. Usiłuję jednak pracować za dnia, żeby czasem zobaczyć słońce albo żywego człowieka, ale nocami jestem bardziej produktywna. Staram się to zmieniać, bo dziczeję.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
W tygodniu kradnę prąd i powietrze w zaprzyjaźnionej agencji leniva studio, z którą czasem tworzę różne projekty. Dzięki temu mogę też pracować na siedząco, bo w domu zazwyczaj ląduję w łóżku i psuję sobie kręgi szyjne. Najtrudniejsze w naszym zawodzie jest chyba stosowanie się do podstawowych zasad bhp.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Elektroniczny. Jestem z pokolenia, które gładko przeszło od grubaśnych tomiszczy przez „encyklopedie CD na komputer multimedialny” (często do wygrania w paczce czipsów), aż w końcu eksportowało sobie mózg do chmury. Zresztą w sieci poruszam się sprawniej i szybciej, mogę sprawdzić znaczenie słowa w dziesiątkach wielojęzycznych źródeł, obejrzeć filmik instruktażowy, przejrzeć katalog, zapytać nativa. Słownik nie daje mi takiej swobody.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Wikipedia, niezastąpione Forum Tłumaczy Literatury (i inne fora, od pirotechników po hodowców żółwi), GoogleBooks, YouTube, reddit… Staram się oglądać i czytać rzeczy, dla których nie jestem tzw. targetem, żeby zapoznawać się z innymi sposobami mówienia i myślenia. Oczywiście skarbnicą wiedzy są też krewni i znajomi Królika – mam przyjaciół obracających się w najróżniejszych branżach i środowiskach, więc często zadaję im na wpół niezrozumiałe pytania, na które jednak wyrozumiale starają się odpowiadać i naprowadzać mnie na rozwiązanie.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Zabieram się za coś innego. W kwestii „blokady twórczej” mam podobny stosunek co Philip Pullman – twórczość literacka to moja praca, a nie hobby, więc nie można sobie odpuszczać. A jeśli jestem po prostu przepracowana, to nie ma wyjścia – muszę iść na trening, obejrzeć serial, albo po prostu się wyspać. Każdy freelancer wie, że „nienormowany czas pracy” to w rzeczywistości zagrożenie, a nie obietnica.
Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?
Jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie. Ja wolę nie czytać, bo wtedy kilkumiesięczna praca nad tekstem jest mniej nużąca. Mam niemal fotograficzną pamięć do swoich tekstów, więc jeśli później coś mi się nie zgadza, to jestem w stanie szybko to wychwycić i poprawić. Inne rzeczy wychodzą w sczytywaniu, bo do tego czasu człowiek i tak już zna książkę na wylot.
Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?
Rozgryzienie trudnego problemu. W przetłumaczonej niedawno przeze mnie książce duch zmarłego bohatera komunikuje się ze swoją siostrą poprzez stukanie – kobieta rozszyfrowuje litery przez czas między odgłosami (minuta – „A”, dwie minuty – „B”, i tak dalej). Komunikaty muszą zmieścić się w pewnej ramie czasowej, zawierać określoną ilość liter i przekazywać tę samą informację. W dodatku musiałam wybierać słowa bez polskich znaków diakrytycznych, bo przecież Amerykanka nie pomyśli, żeby liczyć też „Ą” czy „Ń”.
A najmniej fajny?
Wiadomość od wydawcy, że przetłumaczona książka z jakiegoś powodu jednak się nie ukaże.
Redaktor to…?
Zależy. Dobry redaktor to skarb wart swojej wagi w złocie. Nie tylko pomaga stworzyć lepszy tekst, ale też pokazuje błędy i pomaga szlifować warsztat, uczy wrażliwości. Ale zdarzają się też osoby, z którymi pracuje się trudno, zwłaszcza przy tekstach młodzieżowych, kiedy nie czują języka albo nastroju. Z nimi uczę się walczyć o swoje racje, ale też nie stawać okoniem dla zasady.
Od kogo uczysz się przekładu?
Od lepszych od siebie. Wiele zawdzięczam tłumaczowi i wykładowcy Piotrowi Blumczyńskiemu, bo to on nauczył mnie pokory wobec tekstu, kiedy wydawało mi się, że pozjadałam wszystkie rozumy (to częsta przypadłość wśród dwudziestoparolatków). Innym wspaniałym nauczycielem był Ciaran Carson, irlandzki poeta i tłumacz (w Polsce w świetnych przekładach Piotra Sommera), który czołgał mnie i innych studentów przez najdziksze ćwiczenia przekładowe. Czytam cudze przekłady oraz teksty polskie i angielskie. Podsłuchuję melodię języka i myślę, jak ja bym to zrobiła.
Co powiedziałabyś młodszym tłumaczom? A starszym?
Pewnie nie pierwsza to mówię, ale trudno. Młodszym – czytajcie starszych. Starszym – czytajcie młodszych.
A co powiedziałabyś ministrowi kultury?
Panie Ministrze, tłumacz literatury to twórca, a nie drobny przedsiębiorca. Proszę dać nam jakieś miejsce do życia w tym ekosystemie.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Wysokoprocentowy pracoholizm.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Jestem typem patologicznie pustelniczym, więc zdarza mi się gadać do siebie. Wspiera mnie święty Ojat i zwierzątka rodziny i przyjaciół.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Rozdaję znajomym, ale z tym trzeba ostrożnie. Ostatnio przyjaciółka zadzwoniła z zażaleniem, że przeze mnie zaspała do pracy, bo czytała do trzeciej nad ranem.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Odkąd kręgosłup zaczął mi siadać gorzej niż mojej własnej babci, ćwiczę jogę i polecam tę formę aktywności każdemu, kto spędza 8+ godzin dziennie zwinięty nad klawiaturą w coraz ciaśniejszego precla. Staram się też korzystać z przywilejów życia freelancerki i jak najczęściej wyjeżdżać albo spotykać się ze znajomymi o różnych porach dnia.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Zdarzyło mi się pójść na randkę z pewnym Anglikiem, który chciał mi zaimponować znajomością branży i zaczął opowiadać o niewydanej jeszcze książce, reprezentowanej przez jego londyńską agencję talentów. Próba szpanu siadła szybciej niż petarda w kałuży, bo okazało się, że właśnie kończę ową powieść tłumaczyć.
Ważne dla ciebie książki?
Odnalezione w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka, Metaphors We Live By George’a Lakoffa i Marka Johnsona (polski przekład – Tomasz Paweł Krzeszowski). David Mitchell, językowy kameleon. Z niedawnych lektur zachwyciły mnie Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy i powieść Back to Moscow Guillermo Eradesa oraz Patrick Melrose Edwarda St. Aubyna w świetnym przekładzie Łukasza Witczaka.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Najwięcej serca włożyłam w powieść, na którą polscy czytelnicy muszą jeszcze kilka miesięcy poczekać –The Immortalists Chloe Benjamin, która ukaże się po wakacjach nakładem wydawnictwa Czarna Owca. To zamaszyście zarysowana i doskonale napisana historia czwórki rodzeństwa, prowadząca czytelnika przez pięć dekad ich życia w cieniu przepowiedni – może prawdziwej, może zwyczajnie szarlatańskiej – dnia swojej śmierci. Autorka wykazuje się wrażliwością najwyższej próby bez cienia sentymentalizmu.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Już w czerwcu ma premierę powieść Szalona Chloe Esposito, którą ciepło wspominam, bo pierwszy raz w karierze mogłam się porządnie wyżyć językowo. Obecnie tłumaczę powieść wymagającą ogromnej inwencji i mutacji stylistycznych, przywodzącą na myśl mariaż Jane Austen i George’a Saundersa. I wbrew pozorom to działa.