Baza wiedzy

Anna Dobrzańska

Anna Dobrzańska (zobacz profil) absolwentka filologii angielskiej Uniwersytetu Śląskiego. Ma na koncie ponad siedemdziesiąt przekładów literackich. Tłumaczy głównie literaturę popularną, powieści historyczne i obyczajowe, książki dla młodzieży, thrillery i kryminały. Miłośniczka książek, mocnych brzmień, tatuaży, dobrych seriali i biegania.

Na początek o początkach.

Wiem, jak to zabrzmi, ale tłumaczyć chciałam od zawsze. Bo kocham książki, bo to fajna praca jest, bo na pytanie: „Czym się zajmujesz?” super jest odpowiedzieć: „Tłumaczę książki”, bo to cisza, spokój i obcowanie z ukochaną literaturą.

Pierwszego zlecenia doczekałam się w 2004 roku, dwa lata po ukończeniu studiów. Zaczytywałam się wówczas w literaturze fantasy, szczególnym uczuciem darząc serię „Dragonlance” wydawaną w Polsce przez wydawnictwo Zysk i S-ka.

Dobrze pamiętam dzień, kiedy zadzwoniłam do nich i nieśmiało zapytałam redaktora odpowiedzialnego za wydawanie serii, pana Dariusza Wojtczaka, czy przypadkiem nie poszukują tłumacza dla tego (nie ukrywajmy) dość niszowego cyklu. Pan Dariusz wyczuwając chyba, że ma do czynienia z fascynatką,  zgodził się dać mi do przetłumaczenia próbkę, a niedługo potem otrzymałam umowę na pierwszy tom trylogii „Smoki nowej ery”.

Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?

Wyłącznie dzień i raczej w określonych godzinach. Staram się pracować głównie wtedy, gdy jestem w domu sama i gdy nikt ani nic mnie nie rozprasza.


Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?

Biurko, do tego najlepiej swoje. Nie „wędruję” po domu, nie eksperymentuję z miejscami do tłumaczenia, bo mówiąc żargonem piłkarskim „nie zmienia się zwycięskiego składu”.

Za to sczytuję wyłącznie na kanapie z laptopem na kolanach.


Słownik elektroniczny czy papierowy?

Elektroniczny, a właściwie elektroniczne, bo jest ich kilka. Chyba jestem zbyt leniwa, żeby korzystać z papierowych, choć wciąż trzymam je na półce.


Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?

Zewsząd. W kwestiach medycznych radzę się mamy, tłumacząc powieści dla młodzieży, konsultuję się z siostrzeńcami. Gdy „ucieka” mi słowo, pytam męża. W sytuacjach beznadziejnych pytam Kolegów i Koleżanki z Forum Tłumaczy Literatury.

Kiedy się zablokujesz, to…?

… się wkurzam. Naprawdę. Nie lubię tego stanu. Nie lubię żółtych podkreśleń w tekście, znaków zapytania i numerów stron oryginału zapisanych w nawiasach. Zwykle staram się wymyślić cokolwiek, choćby najgorszą „surówkę”, bo jak utknę to na dobre.


Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?

Nigdy. Podchodzę do książki nie tylko jako tłumacz, ale, jako czytelnik. Jestem ciekawa wszystkiego: stylu, języka, fabuły, zakończenia. Po co odbierać sobie frajdę? A tym właśnie (odbieraniem sobie frajdy) jest dla mnie praca nad przeczytanym uprzednio tekstem.

Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?

Mam takie dwa. Pierwszy, kiedy zaczynam czuć styl autora i nagle po dwudziestu, trzydziestu stronach uświadamiam sobie, że praca idzie szybciej, bardziej płynnie, że już się nie męczę i na dobre wyszłam z ostatniej książki.

Drugi ulubiony moment to kiedy odsyłam gotowy tekst, dopieszczony i wychuchany.

A najmniej fajny?

Pierwsze dwadzieścia, trzydzieści stron, o których wspominałam w odpowiedzi na poprzednie pytanie.


Redaktor to…?
Zwykle dobry duch przekładu, który czuwa nad wszystkim i niejednokrotnie zawraca uwagę na rzeczy, które nam umykają. Potrafi pogłaskać, a gdy trzeba, pogrozi palcem.

Od kogo uczysz się przekładu?

Nie będę chyba oryginalna, mówiąc, że od kolegów po fachu i od dobrych redaktorów właśnie.
Co powiedziałabyś młodszym tłumaczom? A starszym?


Starszym i młodszym dziękuję za cudowne przekłady.

A co powiedziałbyś/powiedziałabyś ministrowi kultury?
Szczerze? Nie wiem…

Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?


Przy pracy wyłącznie kawa i herbata (ta druga w zatrważających ilościach). Za to wieczorami delektuję się ulubioną pigwówką.

Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
No i tu nie wiem, co napisać, bo zwierząt nie posiadam, a nazwanie męża istotą, brzmi cokolwiek dziwnie. No chyba że wyższą 😉

Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Jeden zatrzymuję dla siebie, dwa zwykle wędrują do mamy i siostry (jeśli wiem, że książka się im spodoba). Bywa, że obdarowuję znajomych albo oddaję do osiedlowej biblioteki.

Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Do niedawna biegałam i ćwiczyłam na orbitreku, ale z powodu dość poważnej kontuzji musiałam chwycić za kije do nordic walking. Przy okazji polecam – bardzo dobrze robi na kręgosłup!

No i muzyka! Najlepiej ciężka i głośna. A, jeszcze seriale i angielska Premier League! Namiętnie kibicuję „Kogutom”.

Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?.

Wciąż jeszcze przede mną.

Ważne dla ciebie książki?

„Mistrz i Małgorzata”. Książki Davida Mitchella w cudownym przekładzie Justyny Gardzińskiej. Wszystkie „Wiedźminy” Sapkowskiego. Ostatnio absolutnie zachwyciły mnie „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” Roberta M. Wegnera.

Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
„Bogowie tanga” Caroliny De Robertis. Ta książka urzekła mnie na wszystkich płaszczyznach.

Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś/przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?

Obecnie kończę pracę nad dwunastym tomem serii „Wojny Wikingów” – sagi o moim ukochanym Uhtredzie z Bebbanburga, a w kolejce czekają dwie mocne, mroczne książki pełne przemocy – tej fizycznej i psychicznej.