Anna Klingofer-Szostakowska
Anna Klingofer-Szostakowska (zobacz profil) Hebraistka. Tłumaczka z angielskiego i hebrajskiego. Doktorantka w Zakładzie Hebraistyki UW. Lektorka języka hebrajskiego w Szkole Języków Wschodnich UW. Współzałożycielka Laboratorium Badań nad Przekładem przy studiach doktoranckich na Wydziale Orientalistycznym UW. Współorganizatorka konkursu naukowego ORIENT LAB pod patronatem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury (zobacz profil).
Na początek o początkach.
Zaczęło się od tłumaczenia piosenek Cohena w podstawówce. Magnetofon na biurku, papierowe słowniki, mozolne dopasowywanie form i znaczeń do spisanego ze słuchu tekstu. Dziś myślę, że była to świetna szkoła cierpliwości i wytrwałości. Gdy na studiach tłumaczyłam z hebrajskiego eseje profesora Chonego Szmeruka – ze starego, miejscami nieczytelnego maszynopisu – te doświadczenia bardzo mi się przydały. Po studiach przepracowałam kilka miesięcy na etacie w wydawnictwie, uznałam, że to nie dla mnie i od tamtej pory żyję sobie spokojnie przekładami i z przekładów.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Trudno mówić o systemie. Staram się przetłumaczyć danego dnia określoną liczbę stron. Zwykle pracuję w dzień, a wiosną i latem także wczesnym wieczorem. Jeśli się nie wyśpię, mogę spisać ten dzień na straty, dlatego zarywanie nocy zupełnie mi się nie opłaca.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Nie jestem w stanie pracować na kanapie, choć zazdroszczę innym tej umiejętności. Pracuję przy biurku, w swoim gabinecie. Nie umiem i nie lubię pracować poza domem.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Dziś słowniki elektroniczne są naprawdę znakomite i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Ale uwielbiam papierowe, namiętnie kupuję w antykwariatach i na pchlich targach przeróżne stare, dziwne, często bardzo specjalistyczne słowniki i leksykony, które z pewnością kiedyś się przydadzą, a przynajmniej tak sobie usprawiedliwiam to szastanie pieniędzmi.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Przeważnie z internetu. Czasem zaglądam do biblioteki, ale jeśli potrzebna mi książka jest dostępna w formie elektronicznej, wolę ją kupić niż wędrować godzinami po mieście.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Na początku traktowałam blokadę jako znak od losu, że powinnam natychmiast zmienić zawód. Teraz odpuszczam i zajmuję się kłopotliwym fragmentem później, a jeśli i to nie pomoże, wracam do niego przy okazji korekty autorskiej.
Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?
Przeglądam książkę przed podjęciem decyzji o przyjęciu zlecenia. Kiedyś tego nie robiłam i kosztowało mnie to mnóstwo łez, gdy okazywało się, że muszę spędzić wiele tygodni nad marnym tekstem, z którego nijak nie da się ugnieść i ulepić nawet przyzwoitego czytadła.
Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?
Honorarium na koncie.
A najmniej fajny?
Widok literówki na pierwszej stronie pachnącego świeżą farbą drukarską egzemplarza autorskiego.
Redaktor to…?
Dobry redaktor to skarb. Moją ulubioną redaktorką jest Agnieszka Jeż: twórcza, otwarta, sumienna, życzliwa i cudownie ironiczna. Współpraca z nią to czysta przyjemność. Uwielbiam nasze dyskusje w komentarzach. Z szacunkiem i czułością wspominam też Zofię Majcherowicz i Zofię Gawryś, mądre, doświadczone i obdarzone nadludzką cierpliwością do początkujących tłumaczy. A zły redaktor… Cóż, zły redaktor to dla mnie sprawdzian asertywności i wiary w słuszność własnych decyzji.
Od kogo uczysz się przekładu?
Trudne pytanie. Czytam. Wszystko. I słucham. Staram się poczuć, co dobrze brzmi, co płynie, a co zgrzyta. I wyciągać wnioski.
Co powiedziałabyś młodszym tłumaczom? A starszym?
Młodszym tłumaczom powiedziałabym: czytajcie umowy. Wydrukujcie umowę modelową (znajdziecie ją na stronie Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury) i wykujcie ją na blachę. Dbajcie o swoje zdrowie i finanse. I nie słuchajcie tych, którzy straszą, że z tłumaczenia nie da się wyżyć. Co powiedziałabym starszym? Hm. Dzielcie się swoim bezcennym doświadczeniem z młodszymi. I pamiętajcie, że Wy także możecie się wiele nauczyć od tej nieopierzonej tłumackiej młodzieży.
A co powiedziałabyś ministrowi kultury?
Twórca też człowiek. Nobilitującą pracą nad wielkim dziełem dzieci się nie nakarmi.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Porządny sen. I słońce za oknem.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Najlepiej pracuje mi się w samotności. Mój pies nie ma wstępu do gabinetu.\
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Im bardziej lubię daną książkę, tym chętniej się nią dzielę. Chałtury leżą gdzieś w pudłach.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Ostatnio odsypiam. Ponieważ trzy lata temu postanowiłam wrócić na uczelnię, połączenie pracy tłumacza z pisaniem doktoratu pozbawiło mnie takich luksusów, jak czas wolny. Jeszcze rok.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Właśnie skończyłam pracę nad przekładem swojej pierwszej powieści. Cudowna redaktorka, pani Zofia Majcherowicz, zaprosiła mnie do domu, poczęstowała pysznym obiadem i domowym winem, po czym położyła przede mną pokreślony ołówkiem wydruk. Na widok setek poprawek chciałam zapaść się pod ziemię, ale pani Zofia spojrzała na mnie i powiedziała: „Będzie z pani tłumacz. To tylko sugestie.” Tęsknię za tym osobistym kontaktem tłumacza z redaktorem.
Ważne dla ciebie książki?
Jestem hebraistką – Biblia to podstawa. Zwykle nie wracam do książek, które były dla mnie kiedyś ważne, wolę zachować wspomnienie niezmącone teraźniejszością. Nie wyrosłam tylko ze swoich ukochanych książek z dzieciństwa – czytałam je potem z córką z takim samym zachwytem i wzruszeniem, co za pierwszym razem.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Chyba „Nikczemny spisek” Lois Lowry. Zaśmiewałam się przy tej książeczce do łez.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Za kilka dni ukaże się powieść Pod szkarłatnym niebem Marka Sullivana, oparta na prawdziwej historii z czasów II wojny światowej. Przeczołgała mnie emocjonalnie, przez chwilę nie mogłam się pozbierać. W tej chwili pracuję nad przekładem Tell the Machine Goodnight Katie Williams.