Anna Michalczuk-Podlecki
O swojej fascynacji literaturą i kulturą estońską, oraz odwołaniami do natury w niej obecnymi, opowiada Anna Michalczuk-Podlecki (zob. profil), tłumaczka literacka, doktoryzowana na Uniwersytecie Wrocławskim, której przekłady wyróżniono nominacjami do Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”.
Na początek o początkach.
Jest rok 2007, 2008 i 2009. Jestem w Estonii, najpierw na wymianie akademickiej, potem jako lektorka języka polskiego na uniwersytecie w Tartu. Coraz pewniej poruszam się w języku estońskim, który pokochałam od pierwszego usłyszenia lata temu, na studenckiej wyprawie rowerowej po Estonii. Po trzech latach przygody wracam do Polski. Tęsknię za Estonią, za językiem. Przemiła pani konsul z Ambasady Estonii namawia mnie, żeby spróbować… Pierwszy przekład był skokiem na głęboką wodę. Esej Ojcu estońskiego pisarza Jaana Kaplinskiego. W przekładzie ukazał się u nas w Pograniczu (2016). Potem były książki dla dzieci; Finebooks, Widnokrąg, Ezop – te wydawnictwa zaufały mi i dzięki nim pokochałam tłumaczenie literatury dziecięcej.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Tylko od rana do wczesnego popołudnia. I kiedy nie jestem w mojej drugiej pracy. Odkąd zaczęłam tłumaczyć, musiałam sprawić sobie okulary. Mogę pracować tylko przy świetle dnia.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Mały stolik w kuchni. Przekładam literaturę, mieszam zupę, piekę tartę, słucham radia, robię sobie kawę, uwielbiam ten mój kuchenno-literacki świat.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Oba. W sieci dostępne są genialne słowniki języka estońskiego przygotowane i aktualizowane przez Eesti Keele Instituut (Instytut Języka Estońskiego). Korzystam też z papierowego wydania Słownika Estońsko-Angielskiego pod redakcją Paula Saagpakka.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Ponieważ mieszkam za granicą, niestety głównie z sieci. Wikipedia – na szczęście i polska, i estońska posiadają masę dobrych stron o świecie naturalnym, co jest ogromnie istotną częścią literatury estońskiej. Wszystkie te mokradła, torfowiska… Pytam też o przeróżne rzeczy, na których się nie znam, przyjaciół, znajomych, rodzinę, specjalistów. Np. mojego kuzyna wędkarza:)
Kiedy się zablokujesz, to…?
Wstaję od komputera. Robię coś zupełnie innego. Zawsze się coś znajdzie. Lub wracam do sprawy na drugi dzień.
Redaktor to…?
Sprzymierzeńca! A właściwie sprzymierzeńczyni, bo dotąd pracowałam z redaktorkami.
Od kogo uczysz się przekładu?
Kiedyś, jeszcze na studiach, pierwszej lekcji udzielił mi prof. Jerzy Koch. Potem było wiele prób (i błędów) na własną rękę. Czytam teksty o przekładzie literackim (np. w tomie Zofii Zaleskiej Przejęzyczenie), podpytuję o radę bardziej doświadczonych kolegów i koleżanki z STL (Ewa Penksyk-Kluczkowska i Sebastian Musielak – dzięki!), słucham uwag redaktorskich, staram się oczywiście jak najwięcej czytać, tak po prostu, dla siebie. Wiele można też nauczyć się, czytając na głos to, co się przełożyło, szczególnie dotyczy to literatury dla dzieci.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Coś pomiędzy – czyli kawa i czekolada… I dużo muzyki.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Akacja za moim kuchennym oknem – i kilka gatunków ptaków, jakie na nią przylatują.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Dwa, trzy zachowuję na pamiątkę, resztę rozdaję przyjaciołom i rodzinie, parę oddaję zaprzyjaźnionej szkolnej bibliotece.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Przynajmniej raz w tygodniu – joga. To idealny typ ruchu dla nas, ślęczących przy komputerach. Po paru latach zajmowania się tylko przekładem przestawiłam się ostatnio na dwupolówkę i pracuję na pół etatu w zupełnie innym środowisku. Wychodzę z domu, do ludzi, jestem z nimi bez elektroniki, internetu, tu i teraz. To pomaga nie tylko na kręgosłup i oczy, ale i na głowę.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Pisałam o tym kiedyś na moim instagramowym profilu. Uważam się za wciąż początkującą tłumaczkę (przekładam dopiero od siedmiu lat), ale w trakcie mojej pracy już trzy razy natrafiłam w tłumaczonych przeze mnie estońskich tekstach literackich na motyw… wilkołaczki. To dziewczyna przeistaczająca się w wilka, szukającą w ten sposób wolności, spełnienia. Niesamowity obraz, szczególnie jeśli pamiętać, że to motyw bardzo stary, prawdopodobnie z folkloru, w nowoczesnej literaturze estońskiej obecny już od słynnego dramatu Augusta Kitzberga Libahunt (Wilkołaczka) z 1911 r. W wilka – wilczycę – przemienia się też łaknąca miłości Liina w kultowej powieści Andrusa Kivirähka Rehepapp ehk november z 2000 r. (u nas: Listopadowe porzeczki) oraz pragnąca ocalić las nastolatka Liisi – w powieści YA pióra Reeli Reinaus Maarius, maagia ja libahunt Liisi (pol.: Marius, magia i wilkołaczka Liisi). A to wszystko oczywiście na długo przed serialem Wednesday Tima Burtona!
Ważne dla ciebie książki?
Oprócz każdej, którą przetłumaczyłam – Baltazar i Blimunda oraz Historia oblężenia Lizbony José Saramago, Dziwne losy Jane Eyre Charlotte Brontë oraz Język, myśl i rzeczywistość Benjamina Lee Whorfa.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Człowiek, który znał mowę węży – powieść estońskiego szamana opowieści, Andrusa Kivirähka.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Jednocześnie pracuję nad trzema tekstami, na różnych etapach – niedługo oddam do wydawnictwa przekład powieści Vahura Afanasjeva Serafima ja Bogdan (Serafima i Bogdan), czyli portret tradycyjnie staroobrzędowych wsi nad estońskim brzegiem jeziora Pejpus od lat 40. do 90. XX wieku. Jestem też w połowie kolejnej powieści YA estońskiej autorki Reeli Reinaus pt. Morten, Emilie ja kadunud maailmaad (Morten, Emilia i zaginione światy) – akcja rozgrywa się w tallińskim liceum oraz na… torfowiskach. Zaczęłam też tłumaczyć wspomnienia ze studenckich lat na Uniwersytecie w Tartu przełomu lat 60. i 70. estońskiego tłumacza i muzyka Toomasa Taula (Tuba 116; Pokój 16). W kolejce czeka kolejna świetna książka Antiego Saara dla młodszych dzieci (Anni asjad; Sprawki Anni) oraz „estońskie muminki”, czyli kongenialna seria Edgara Valtera o zamieszkujących torfowiska (tak, znowu!) istotkach zwanych Poku. Valter napisał i zilustrował te opowieści, a znają je już dwa pokolenia Estończyków.