Emilia Skowrońska
Październikową tłumaczką miesiąca jest Emilia Skowrońska (Zobacz profil) Tłumaczka literacka języka angielskiego i niemieckiego. Ukończyła filologię niemiecką na Uniwersytecie Łódzkim i studia podyplomowe „Redakcja językowa tekstu” na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2007 roku tłumaczy kryminały, literaturę kobiecą, młodzieżową, poradniki (zobacz poprzednie).
Na początek o początkach.
Zostanie tłumaczem literackim było moim planem B, który stał się planem A, gdy tylko okazało się, że jestem zbyt kiepska z historii, żeby pójść na prawo. Poszłam więc na filologię germańską, równolegle uczyłam się języka angielskiego. Wtedy wiedziałam już, czym chcę się zajmować.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Bardzo wczesny ranek, najlepiej pracuje mi się między 4 a 9 rano. Wtedy mam najwięcej energii, no i potem przez cały dzień mogę mieć „wolne”.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Gdzie się da, często z laptopem na kolanach. Czasami na kanapie, czasami przy biurku.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Elektroniczny. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio korzystałam z papierowego…
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
I jedno, i drugie, a jak nie mam pewności, to sprawdzam, gdzie popadnie, i pytam kolegów po fachu.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Zostawiam słowo/wyrażenie z podwójnym nawiasem, np. ((sprawdzić!!!)) a czasami nawet ((WTF?)). Po kilku dniach olśnienie przychodzi samo, czasami wręcz się dziwię, jak ja mogłam mieć z tym problem, przecież to jest takie proste…
Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?
Nie czytam. Jeszcze nigdy nie przeczytałam, chociaż często zdarza się, że w połowie jestem ciekawa zakończenia, i wtedy szybciutko sprawdzam, kto zabił. Lubię ten element zaskoczenia, pracując, mam wrażenie, że poznaję książkę w podobny sposób, co czytelnik.
Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?
Koniec. Postawienie ostatniej kropki w tekście, jeszcze przed sczytywaniem. Potem to już z górki. A potem chwila, w której dostaję do ręki gotową książkę. Zawsze napawa mnie to dumą.
A najmniej fajny?
Ostatnie kilkadziesiąt stron. Zawsze niemiłosiernie mi się dłużą, chociaż akcja zwykle nabiera tempa.
Redaktor to…?
Osoba, która pomaga mi w rozwianiu wątpliwości. Wspiera mnie – przecież oboje chcemy, żeby produkt końcowy był jak najlepszej jakości – ale też wskaże błędy albo nieścisłości w tłumaczeniu. A jeśli trzeba – ochrzani.
Od kogo uczysz się przekładu?
Od starszych kolegów po fachu. I z klasyki literatury, zarówno polskiej, jak i światowej.
Co powiedziałabyś młodszym tłumaczom? A starszym?
Młodszym – że trudno jest się wbić do tego zawodu, ale z pewnością da się to zrobić, więc odwagi… A starszym – że ich podziwiam, jestem w zawodzie od ponad dziesięciu lat i zastanawiam się, czy dam radę pociągnąć tak do końca życia, chociaż uwielbiam to, co robię.
A co powiedziałabyś ministrowi kultury?
Żeby inwestował w literaturę. To zawsze się zwraca, nawet jeśli na pierwszy rzut oka tego nie widać.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Kawa i herbata, ale jak się wścieknę na autora, bo pisze bzdury, albo na bohatera, bo nielogicznie działa, to i coś mocniejszego się zdarzy.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Na razie nie mam wsparcia, ale planujemy psa. Albo psy.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Z reguły proszę o dwa: jeden dla mnie, drugi dla Rodziców. Czasami, jak jest fajny kryminał, trzeci dostaje Teściowa ;).
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Chwilowo mam włączony „tryb pracoholik”, ale mam nadzieję, że niedługo uda mi się zmienić otoczenie na bardziej podmiejskie i będę mogła sobie do woli spacerować po lasach. Może z tym wspomnianym psem?
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Wciąż przede mną.
Ważne dla ciebie książki?
Wszystko Stephena Kinga, Sapkowskiego, Chmielewskiej, raczej nie jestem zbyt oryginalna.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
„Runę” – ukazała się we wrześniu, gorąco polecam, to jedna z najlepszych książek, jakie przyszło mi tłumaczyć. I – niestety rzadko – zdarza się, by autor poświęcił tyle czasu i energii na research tematu, co samo w sobie jest już godne podziwu i warte kilku dni na przeczytanie tej książki.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Właśnie ukazał się pierwszy tom młodzieżowej fantasy, „Pierwszy rok”, opowiadający o perypetiach uczniów w szkole magii. Może nie brzmi to zbyt interesująco, ale wszystko zostało opisane z takiej perspektywy, że nawet ja dałam się wciągnąć. W przygotowaniu tom drugi.