Hanna Jankowska
Hanna Jankowska (zob. profil) tłumaczy z języka arabskiego i angielskiego. Jej dorobek obejmuje ponad sto publikacji, wśród których są książki z dziedziny humanistyki, literatura faktu, a także proza. W STL czuwa nad treściami comiesięcznego biuletynu. W poniższym wywiadzie przeczytamy m.in. o jej fascynacjach, inspiracjach, mazurskich lasach, dwóch kotach i… latających książkach.
Na początek o początkach.
Miało być trochę inaczej, ale tak czy owak filologia orientalna. Moją pierwszą fascynacją z czasów wczesnonastoletnich był starożytny Egipt – pod wpływem lektury Faraona Bolesława Prusa, a potem Gdy słońce było bogiem Zenona Kosidowskiego. Wybierałam się na egiptologię, chciałam zostać drugim Champollionem (tu się włącza wewnętrzny redaktor: „Czytelnik nie będzie wiedział, kto to. Trzeba dać przypis”. A kysz, niech sobie wygugla). W czasach późniejnastoletnich przyszło jednak zainteresowanie polityką (może dlatego, że w domu zawsze były stosy gazet i tygodników, które mama przynosiła z pracy w kolejnych wydawnictwach). A ponieważ na Bliskim Wschodzie było już wtedy gorąco, choć nie w tak tragicznym wymiarze jak w późniejszych latach i obecnie, zainteresowałam się krajami arabskimi. Między innymi dlatego, że choć w oficjalnej polityce PRL zaliczały się do sojuszników, których należy popierać, to w gruncie rzeczy niewiele o nich wiedziano, zwłaszcza o współczesnej kulturze. Chciałam odkryć to niewiadome i w poczuciu misji, na które z perspektywy lat patrzę z pewnym pobłażaniem, przybliżyć polskim odbiorcom, obalać stereotypy, które już wtedy były obecne. Jeszcze w liceum zaczęłam się sama uczyć arabskiego z dostępnych samouczków, a potem były studia na arabistyce na Uniwersytecie Warszawskim. (Nawet gdybym pozostała przy egiptologii, to nabór był raz na kilka lat i musiałabym długo czekać). O swoim debiucie przekładowym, który miał miejsce dokładnie 40 lat temu, opowiadam tutaj.
Na początku lat 90., po transformacji, pojawił się popyt na tłumaczy języka angielskiego, wydawnictwa pospiesznie nadrabiały luki w gatunkach i tematach książek, które w PRL były niezbyt mile widziane. Ponieważ po niemal 20 latach zajmowania się tematyką arabską byłam już nią cokolwiek znużona, wykorzystałam nadarzającą się szansę, jaką stworzyły mi wydawnictwa Książka i Wiedza oraz Muza, i zajęłam się przekładami z angielskiego z dziedzin, które mnie zawsze interesowały – przez jakiś czas była to psychologia, później szeroko pojęta tematyka społeczna i polityczna, biografie, reportaże. Przełożyłam m.in. kilkanaście książek do znakomitej serii Spektrum wydawanej przez Muzę. Do publikowania literatury arabskiej nikt się w tamtym okresie nie kwapił, może była to reakcja na „przyjaźń” wmuszaną w okresie PRL, ale raczej rachunek ekonomiczny. W każdym razie w tłumaczeniach tej literatury miałam dokładnie 18 lat przerwy, aż w 2013 roku Wydawnictwo Czarne zwróciło się z propozycją przekładu książki Mourida Barghoutiego Jestem stamtąd, jestem stąd.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Raczej noc, zaczynam przeważnie późnym popołudniem i jestem w stanie przytomnie pracować mniej więcej do godziny pierwszej (z przerwami). Jeśli jednak tłumaczę dwie książki na raz, z czym, przysięgam sobie, chciałabym skończyć, ale sytuacja wciąż mi to narzuca, to nad jedną pracuję w dzień, a nad drugą po przerwie, późnym wieczorem
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Wyłącznie biurko, na biurku laptop i duży monitor. Tekst źródłowy w PDF na laptopie, wyżej na monitorze tekst docelowy.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Uświadomiłam sobie, że już bardzo rzadko sięgam po słowniki papierowe. Niedawno po kilkumiesięcznej, a może nawet rocznej przerwie wyjęłam z półki słownik dialektu syryjskiego, żeby sprawdzić lokalną nazwę pewnej rośliny. Mam go co prawda w wersji elektronicznej, ale wygodniej było przekartkować niż skrolować PDF. Podstawowe słowniki angielsko-polskie i Uniwersalny Słownik Języka Polskiego mam na komputerze w wersji elektronicznej, z innych korzystam w internecie.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Głównie ze źródeł internetowych, zwłaszcza przy tłumaczeniu książek non fiction traktujących o współczesności. Zaznaczam, że ostrożnie podchodzę do tych źródeł i staram się stosować coś na kształt kontroli krzyżowej (cross checking). Jeśli chodzi o Wikipedię, to sprawdzam w różnojęzycznych wersjach, najczęściej w angielskiej, a kiedy tłumaczę z arabskiego, to oczywiście w arabskiej. Do polskiej mam umiarkowane zaufanie, choć rzetelnie opracowanych haseł jest chyba coraz więcej. Ponieważ od pewnego czasu trafia mi się więcej tłumaczeń z arabskiego, zainwestowałam wreszcie w arabskie naklejki na klawiaturę, żeby móc wyszukiwać w tamtejszych źródłach.
W czasach przedinternetowych dużo przesiadywałam w Narodowej, mogłabym całą epopeję napisać o wyszukiwaniu cytatów do Historii czytania Manguela (zwłaszcza że autor nie podawał numerów stron cytowanych książek). Obecnie moje zapotrzebowanie na cytaty zaspokaja pobliska Biblioteka Publiczna na Koszykowej, a w dużej mierze też wypożyczalnie w Śródmieściu.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Stawiam gwiazdkę przy słowie lub frazie, co do których mam wątpliwości, i idę dalej. Podczas autoredakcji, na którą rezerwuję sobie dużo czasu, wyszukuję te gwiazdki i staram się rozwiązać problemy. Czasem się okazuje, że pierwsze rozwiązanie było dobre, czasem trzeba spojrzeć na tekst drugi, trzeci i czwarty raz. Przekonałam się nie raz, że umysł gdzieś w tle przez cały czas pracuje i bywa, że podczas codziennych czynności nagle przychodzi olśnienie i właściwe słowo.
Redaktor to…?
Czujne oko i niezastąpiony sojusznik w zmaganiach z tekstem. W czterdziestoletniej już karierze tłumackiej współpracowałam z dziesiątkami redaktorek i redaktorów i chyba tylko dwa razy się zdarzyło, w początkach mojej pracy nad przekładami, że, mówiąc oględnie, było niemiło. Ale w przeważającej większości przypadków okazuje się, że nadajemy na podobnych falach. Spośród osób, którym bardzo wiele zawdzięczam, wymienię panią Krystynę Goldbergową, z którą miałam przyjemność pracować na samym początku tłumaczeń dla Muzy, pana Bronisława Migdalskiego z Książki i Wiedzy, który wprowadzał mnie w tajniki rzemiosła, kiedy zaczynałam tłumaczyć z angielskiego, no i wspaniałą panią Ryszardę Krzeską, ideał redaktorki.
Pamiętam czasy, kiedy razem z redaktorką siedziało się nad maszynopisem upstrzonym dopiskami i poprawkami na marginesach oraz między wierszami (pani Goldbergowa nazywała takie nanoszone przez siebie poprawki „rozsnuwaniem mapy”), ale specjalnie za nimi nie tęsknię. Doceniam możliwości, jakie stworzyły edytory tekstu i lubię „rozmowy” z redaktorami w komentarzach Worda.
Od kogo uczysz się przekładu?
Głównie z feedbacku, jaki otrzymuję od redaktorek i redaktorów. Na własnych i cudzych błędach. Czytając teksty napisane dobrą polszczyzną. Śledząc dyskusje na forach branżowych, przede wszystkim Forum Tłumaczy Literatury na Facebooku. W każdym razie nie z naukowych opracowań z dziedziny przekładoznawstwa, bo ilekroć do nich zaglądam, popadam w kompleks, że w ogóle się nie znam na tym, co robię. Cenię natomiast, i dużo mi dały do myślenia, publikacje praktyków przekładu, jak Jerzy Jarniewicz i Małgorzata Łukasiewicz, pogłębione wywiady z tłumaczami i tłumaczkami (Wte i wewte Adama Pluszki, Przejęzyczenie Zofii Zaleskiej), takie książki jak Pisarze polscy o sztuce przekładu pod redakcją Edwarda Balcerzana i Ewy Rajewskiej.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Mocna czarna herbata i sporadycznie kawa. Alkoholem w rozsądnych ilościach nie gardzę, ale nie przy pracy.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Od prawie trzydziestu lat zawsze jest jakiś kot (jak u Steinbecka „zawsze był jakiś pies”). Obecnie są dwa, czarny demoniczny, ale łagodny i przytulny Ramzes, dla przyjaciół Ramzio, i charakterna trikolorka Miśka vel Lala.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Nawet te z hojnych wydawnictw, które dają po dziesięć, zawsze się jakoś rozchodzą. Mam kilka osób, które z reguły obdarowuję, nadmiarowe oddaję do bibliotek, dla siebie zachowuję dwa.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Skrolowania mediów społecznościowych raczej nie należałoby zaliczać do BHP, więc przyznam się tylko, że oglądam seriale na Netfliksie i innych platformach streamingowych. Ostatnio są to głównie seriale z krajów nieoczywistych – indyjskie kryminały, koreańskie obyczajówki o sekretach rodzinnych czy libańskie opowieści z życia elit (tu mam przynajmniej wymówkę, że pogłębiam znajomość języka). Ale podczas oglądania staram się jeździć na rowerku stacjonarnym. Trzy-cztery miesiące w roku spędzam w lesie, w letnim domu na Mazurach, lecz i tam pracuję.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Związana jest, jakżeby inaczej, z szukaniem cytatu. W jednej z pierwszych książek tłumaczonych z angielskiego, Rozum na manowcach Stuarta Sutherlanda (polecam, bardzo fajne opracowanie o błędach poznawczych), natrafiłam na fragment wiersza nieznanego mi wówczas wiktoriańskiego poety Arthura Hugh Clougha The Latest Decalogue. Z góry założyłam, że nie był tłumaczony na polski, bo gdzie tam, i już się martwiłam, jak go przełożyć i zrymować. Kilka dni później, gdy wyciągałam jakąś książkę z wysokiej półki, spadła mi na głowę antologia Barańczaka Od Chaucera do Larkina i otworzyła się właśnie na przekładzie tegoż wiersza…
Ważne dla ciebie książki?
Formatywną książką był dla mnie Pegaz dęba Juliana Tuwima. Stąd się chyba zaczęło zainteresowanie słowem, językiem, a także przekładem. Moje poczucie humoru też kształtował Tuwim (Jarmark rymów – swoją drogą nie przypuszczałam, że dożyję czasów, kiedy zjawiska charakterystyczne dla Polski międzywojennej, które wyszydzał w swoich satyrach, powrócą w realu po kilkudziesięciu latach) do spółki ze Słonimskim (W oparach absurdu).
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Niełatwo wybrać jeden spośród ponad stu, ale poleciłabym chyba Historię czytania Alberta Manguela, której wznowienie ukazało się niedawno po 20 latach.
Zainteresowanym polityką i w ogóle kondycją otaczającego nas świata polecam wydaną wiele lat temu (pierwsze polskie wydanie 1997, dodruk 2007), ale niestety wciąż aktualną Paranoję polityczną Roberta S. Robinsa i Jerrolda M. Posta.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Ukazała się właśnie książka Willa Sommera Uwierz w Plan. Skąd wziął się QAnon i jak namieszał w Ameryce. Temat teorii spiskowych interesuje mnie od dawna (vide Paranoja polityczna), więc bardzo się ucieszyłam, kiedy wydawnictwo zaproponowało mi tę książkę. Mniej więcej w jednej trzeciej doszłam jednak do wniosku, że należałby mi się jakiś dodatek za pracę w warunkach szkodliwych dla zdrowia (psychicznego), bo zestawienie takiej ilości bredni i absurdów, w które wierzą całe masy ludzi, może przyprawić o ciężką depresję.
Dużo satysfakcji przyniosła mi praca nad wydanym niedawno Wielkim skokiem grupy Lazarus autorstwa brytyjskiego reportera Geoffa White’a, o północnokoreańskich hakerach. (Szatańsko chichoczę w duchu na myśl, jak zaskoczeni byliby autorzy entuzjastycznych recenzji tej książki na Lubimy Czytać, gdyby się dowiedzieli, że autorką przekładu jest kobieta kilkudziesięcioletnia. Ale czasem myślę, że gdybym urodziła się odpowiednio później, może zajęłabym się czymś związanym z IT i nowoczesnymi technologiami, bo to mnie też zawsze pociągało).
We wrześniu ukaże się książka omańskiej pisarki Jokhy Alharthi Ciała niebieskie, która kilka lat temu zdobyła Międzynarodowego Bookera. Sporo czytelniczek zna ją już z angielskiego przekładu, w którym tłumaczka wiele dodała od siebie i zastosowała znaczną egzotyzację. Z pewnym niepokojem, ale i ciekawością czekam na ich reakcje na polskie tłumaczenie, bliższe oryginałowi. Pracę na najbliższy rok mam już zaplanowaną, będą to kolejne przekłady z arabskiego oraz książka libijskiego autora piszącego po angielsku. Tak więc niejako wróciłam do początków.