Baza wiedzy

Jakub Radzimiński

Tłumacz z języka angielskiego (zob. profil), absolwent fizyki. Przybliża polskim czytelnikom twórczość Neila deGrasse’a Tysona, a także dzieła z nurtu fantastyki. Poza tym zajmuje się tłumaczeniami gier komputerowych. Mieszka w lesie.

Na początek o początkach.

Początki miałem de facto dwa. Za pierwszym razem, na samym początku tysiąclecia, świeżo po studiach, kiedy nie było jeszcze STL-u, dostałem przez znajomego propozycję od wydawnictwa. Studiowałem fizykę, nie miałem więc żadnych tłumackich kontaktów z uczelni, uwierzyłem więc, że 200 złotych za arkusz to standard. Dość szybko doszedłem do wniosku, że to mi się zupełnie nie opłaca, a skoro to miał być standard na rynku (ponoć więcej dostawały tylko uznane nazwiska), nie próbowałem więc nawet w innych wydawnictwach, tylko zająłem się innymi tłumaczeniami: biznesowymi i grami komputerowymi.

Drugi początek nastąpił około dziesięć lat później, kiedy znajomy redaktor zapytał, czy nie przetłumaczyłbym takiej jednej książki, bo wydawnictwo, z którym on współpracuje, poszerza ofertę i szuka nowych osób. Zapewniał, że warunki są porządne, zgodziłem się zatem i dostałem propozycję nieco ponad 600 zł za arkusz. Z początku sądziłem, że po prostu tak się drastycznie poprawiła sytuacja na rynku… ale potem dowiedziałem się o istnieniu STL-u i zrozumiałem, że tamta pierwsza oferta była zwyczajnie… poniżej krytyki. Odtąd współpracuję już tylko z porządnymi wydawnictwami, a dzięki STL-owym raportom z badań wynagrodzeń mam zdecydowanie lepsze niż kiedyś pojęcie na temat tego, co jest standardem na rynku.

Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?

Zazwyczaj dzień i wieczór. Przy czym dla mnie wieczór kończy się po północy.

Rano trzeba zawieźć dzieci do szkoły i przedszkola, tak więc siłą rzeczy długo sobie człowiek nie pośpi.

Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?

Tylko biurko. Nie potrafię wydajnie pracować inaczej niż na wygodnym krześle, przy biurku, z pełnowymiarową klawiaturą i dużym monitorem. Kilka razy w życiu byłem zmuszony pracować na laptopie poza domem i… nie było to dobre, nigdy więcej! Ale też ja jestem dzieckiem informatyczki, pierwszy kontakt z komputerami miałem jeszcze w latach 80. w przedsiębiorstwie handlu zagranicznego, gdzie pracowała mama, tak więc jestem bardzo przyzwyczajony do komputerów stacjonarnych. Chociaż z drugiej strony moja mama teraz używa już tylko laptopów!

Słownik elektroniczny czy papierowy?

I taki, i taki, z przewagą elektronicznych. Bardzo lubię internetowe agregatory słowników i przeszukiwarki korpusów tłumaczeń, bo dzięki temu częściej znajduję mniej oczywiste rozwiązania, które doskonale pasują do danego fragmentu tekstu, bez potrzeby wertowania słowników synonimów. Na papierze używam głównie „Słownika dobrego stylu” Mirosława Bańki. Wielokrotnie pomógł mi już wybrać to właściwe słowo.

Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?

Mieszkam na wsi, a wręcz w środku lasu. Do Narodowej (czy w ogóle jakiejkolwiek większej biblioteki) mam daleko, zatem zostaje tylko internet. W tym zdalny dostęp do biblioteczek innych tłumaczek i tłumaczy na facebookowym Forum Tłumaczy Literatury. „Odnalazłem” w ten sposób niejeden cytat!

Kiedy się zablokujesz, to…?

Zajmuję się czymś innym. Praktycznie zawsze mam na tapecie kilka różnych rzeczy, mogę więc zamknąć jeden plik i otworzyć drugi. Choć takie poważne blokady zdarzają mi się rzadko.

Redaktor to…?

Dobry redaktor to nieoceniony sprzymierzeniec. Kiepski potrafi być utrapieniem (wprowadzającym wręcz błędy gramatyczne, stylistyczne, merytoryczne…). Są w tym fachu osoby, które potrafią uszanować wybory tłumacza i ingerują tylko tam, gdzie to naprawdę potrzebne. A wśród nich są takie osoby, które potrafią znaleźć to właśnie słowo, które miało się na końcu palców podczas pracy, ale które uparcie nie chciało przyjść do głowy. I takich właśnie redaktorek i redaktorów życzę wszystkim koleżankom i kolegom po fachu!

Od kogo uczysz się przekładu?

Od innych tłumaczy. Czytam głównie po polsku i w ten sposób aktualizuję sobie językową bazę w mózgu. Moim zdaniem bez tego w tym zawodzie ani rusz.

Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?

Herbata. Dużo herbaty. Do tego soki owocowe i kofeina w różnych postaciach, choć tę ostatnią staram się stopniowo eliminować z życia.

Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?

Mamy w domu (obecnie) dwa koty, po działce hasa pies. Ale najwięcej energii, ciepła i wsparcia czerpię od żony i od dzieci (głównie od uwielbiającego przytulanie czterolatka)!

Co robisz z egzemplarzami autorskimi?

Zależy od książki. I od tego, ile ich dostanę. Jeden egzemplarz zawsze trafia do mojej biblioteczki, drugi idzie do biblioteki gminnej. Resztą zazwyczaj obdzielam krewnych i znajomych, czasem coś przekazuję na nagrody w konkursach i loteriach charytatywnych.

Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?

Gram w gry komputerowe, czytam, oglądam seriale, gram w planszówki i gry fabularne z rodziną i znajomymi. Czasem chodzę na mecze miejscowej drużyny.

Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?

Jestem bardzo nudnym tłumaczem i… nie mam żadnych anegdot. Co najwyżej parę śmiesznych literówek, ale to tyle.

Ważne dla ciebie książki?

Władca Pierścieni, Diuna, Kroniki Amberu, Niekończąca się opowieść, Kroniki Narnii i… pozycja, która niezmiennie wyciska mi łzy: Mój piękny, złoty koń Wandy Chotomskiej z serii Poczytaj mi, mamo.

Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?

Ojej… Chyba Listy od astrofizyka Neila deGrasse’a Tysona. Lubię czasem do niej wracać już w roli czytelnika. Albo… A nie, miała być jedna 😉

Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś/przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?

Nie za bardzo mogę zdradzić, co obecnie tłumaczę, ale w tym roku powinna się ukazać pozycja, którą oddałem w zeszłym roku: Frequently Asked Questions About the Universe (polski tytuł nie został jeszcze ogłoszony). To bardzo ciekawa i zabawna pozycja o podróżach w czasie i przestrzeni, o czarnych dziurach i tak dalej. Polecam z całego serca!