Joanna Bernat
Tłumaczka języka norweskiego (zob. profil). Specjalizuje się w literaturze dziecięcej i młodzieżowej. Prowadzi również wydawnictwo dziwny pomysł.
Na początek o początkach.
Pierwszą książkę przetłumaczyłam jeszcze na studiach – był to tom tzw. sagi skandynawskiej, czyli kioskowy romans historyczny. By zacząć natomiast tłumaczenia literackie w bardziej tradycyjnych wydawnictwach pukałam do drzwi czasopism publikujących opowiadania.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Małe dzieci i praca na etat wykluczają jakikolwiek system. Tłumaczę gdzie się da i na czym się da – zdarzało mi się tłumaczyć w środku nocy lub dyktować tłumaczenie do telefonu.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Staram się przy biurku, ale zdarza się, że zabieram laptopa do łóżka.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Przede wszystkim elektroniczne – dostępne on-line słowniki języka norweskiego są bardzo wyczerpujące i uwzględniają wiele możliwych znaczeń i kontekstów.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Skąd się da. Na szczęście mieszkam blisko biblioteki Uniwersytetu Gdańskiego. Cytatów szukam jednak w pierwsze kolejności przez Legimi – ten abonament naprawdę ratuje życie.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Często tłumaczę nie po kolei i w trudniejszych chwilach tłumaczę inny, łatwiejszy fragment książki.
Redaktor to…?
Najważniejszy sojusznik tłumacza w pracy nad tekstem.
Od kogo uczysz się przekładu?
Najlepszą w tej chwili tłumaczką języka norweskiego jest oczywiście Karolina Drozdowska i ej przekłady śledzę pilnie. Bardzo dużo nauczyła mnie także współpraca z Katarzyną Tunkiel i tłumaczkami z norweskiego na inne języki przy projekcie dla Uniwersytetu w Stavanger – miałyśmy okazję dyskutować o tekstach na wielu spotkaniach, co było niezwykle komfortowym sposobem pracy.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Niepokojące ilości napojów energetycznych.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Mam psa. Czasem przychodzą do mnie koty sąsiadów popatrzeć na psa groźnie z góry.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Rozdaję rodzinie i znajomym, czasem oddaję do biblioteki.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Dzieci i pies zapewniają mi na szczęście stałą porcję spacerów i zabaw ruchowych jak i konieczność wymyślania atrakcji weekendowych.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Gdy zakładałam własne wydawnictwo, opublikowałam między innymi bardzo dziwną książkę, która się zresztą świetnie przyjęła – Czas mumii. Autorzy zgodzili się oddać mi prawa autorskie za 1zł i zażądali czeku na tę kwotę. Musiałam ich uświadomić, że nie jest to możliwe, gdyż w Europie odeszliśmy już zasadniczo od czeków. Otrzymali za to ładnie opakowane monety 1zł.
Ważne dla ciebie książki?
Wytatuowana na moich plecach trójoka wrona nie pozwala odpowiedzieć na to pytanie inaczej niż Pieśń lodu i ognia. Jestem fanatyczką świata Gry o tron, pół mieszkania… najgorzej. Czytając Ulissesa Jamesa Joyce’a, Księgi Jakubowe Olgi Tokarczuk miałam wrażenie obcowania z czymś większym ode mnie. Także trylogia MaddAddam Margareth Atwood poruszyła mnie w sposób, który nie wydawał mi się możliwy.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Gimnazjum. To niepozorny, ale bardzo ważny dla mnie komiks.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś/przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Ostatnio ukazała się książka kucharska z potrawami z ziemniaków, którą polecam z całego serca. W tej chwili mam przerwę w pracy, ale mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się zapoznać polskich czytelników z trzema norweskimi dziełami dla młodzieży – ta nisza literatury skandynawskiej jest w Polsce jeszcze mało znana, a szkoda.