Katarzyna Chorzewska
Katarzyna Chorzewska (zobacz profil) ukończyła z wyróżnieniem iberystykę na Uniwersytecie Warszawskim. Jest autorką ponad trzydziestu przekładów z języka hiszpańskiego, głównie książek dotyczących wychowania, rodziny, duchowości chrześcijańskiej, ale również biograficznych i literatury pięknej oraz dziecięcej. Część jej dorobku ukazała się pod nazwiskiem panieńskim – Katarzyna Radzikowska. Od kilkunastu lat współpracuje z wydawcami katolickimi (m.in. Apostolicum, Święty Wojciech, Wydawnictwo Karmelitów Bosych).
Na początek o początkach.
Początki, jak to często bywa, to przypadek albo szczęśliwy zbieg okoliczności. Gdzieś koło roku 2000. moi znajomi, Ania i Janusz Wardakowie, zaczynali organizować w Polsce kursy dla rodziców (dzisiejsza Akademia Familijna) i wpadli na pomysł wydania książek, które byłyby wsparciem dla uczestników tych kursów. Dzięki temu zaczęłam tłumaczyć wybrane części hiszpańskiej serii „Hacer Familia”, które ukazywały się na przestrzeni kilkunastu lat w wydawnictwie Apostolicum jako seria „Budować rodzinę”. A potem pojawiły się kolejne zlecenia…
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Dzień, najchętniej kiedy nikogo nie ma w domu i
nikt nie odwraca mojej uwagi (poza samym domem i ogrodem). A jeśli jest jakaś
pilna do zakończenia praca, to wieczór, ale nie noc.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Biurko, i to z wygodnym, ergonomicznym fotelem. Kiedy z konieczności siadam do pracy gdzie indziej, kończy się to bólem karku, pleców, i ogólnym poirytowaniem.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Zdecydowanie elektroniczny, w tym różne dostępne w sieci zasoby, chociaż spora kolekcja papierowych słowników nadal stoi na półce i zdarza mi się czasem do nich zaglądać.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Wikipedia i internet w ogóle – to niezastąpione źródło wiedzy, ciężko mi sobie wyobrazić pracę tłumacza w czasach sprzed ery cyfrowej, chociaż sama zaczynałam, gdy zasoby w sieci nie były tak obszerne jak dziś. Poza tym oczywiście zasięgam porad fachowców, rodziny, znajomych.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Odhaczam problem w tekście, zaznaczając go jakimś kolorem i/lub komentarzem, żeby wrócić do niego później, zapisuję też zwykle kilka wstępnych pomysłów, i pędzę dalej. Czasem niestety tych pytań i komentarzy do samej siebie mam w poprawianym tekście bardzo dużo.
Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?
Życie i doświadczenie pokazuje, że nie czytać, bo nawet nie ma kiedy, gdyż terminy i inne obowiązki gonią. A przez to zdarzało mi się tłumaczyć i jednocześnie wzruszać do łez. Jednak czasami takie podejście może się zemścić, kiedy po przyjęciu jakiegoś założenia na początku pracy pod koniec okazuje się, że trzeba coś odkręcać: miałam taką sytuację przy książce o objętości ponad 50 arkuszy wydawniczych.
Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?
W samej pracy nad tekstem to ta chwila, kiedy znajdzie się to właściwe słowo, zwrot, określenie, które doskonale odda ideę autora, a przy tym będzie dobrze brzmieć po polsku.
A najmniej fajny?
Chyba odwrotność tego, co wyżej: kiedy znalezione słowo czy zwrot jest kompromisem nie do końca oddającym to, co autor miał na myśli.
Redaktor to…?
Nauczyciel, źródło wiedzy i wsparcia. Chociaż zdarzało mi się czytać komentarze redaktorskie jak poprawioną na czerwono klasówkę… Ale przeważnie wprowadzane zmiany są dobrą szkołą polszczyzny (a także pokory) i budzą szacunek dla wiedzy i rzetelności redagującej osoby.
Od kogo uczysz się przekładu?
Tak jak wspomniałam wcześniej, wielką pomocą były dla mnie uwagi mądrych i cierpliwych redaktorów, którym chciało się objaśniać i uzasadniać wprowadzane w tekście zmiany. Pożyteczny był też swego czasu kurs redakcji merytorycznej PTWK, który zrobiłam kilkanaście lat temu. Ale najciekawszym źródłem inspiracji są dla mnie dyskusje na Forum Tłumaczy Literatury: nieodmiennie zachwyca mnie pomysłowość kolegów i koleżanek w znajdowaniu i rozwiązań na najprzedziwniejszych problemów.
Co powiedziałabyś/powiedziałbyś młodszym tłumaczom? A starszym?
Wszystkim życzę lekkiego pióra, ciekawych zleceń, dobrych wydawców, terminowych wpłat, uczciwych umów, satysfakcji i radości z pracy, a także odpowiednio dużo czasu na inne ważne rzeczy.
A co powiedziałbyś/powiedziałabyś ministrowi kultury?
Powodzenia w porządkowaniu spraw dotyczących statusu artysty i innych kwestii dotykających pracy tłumaczy. Myślę, że inicjatywy podejmowane przez STL w tym zakresie są wystarczającym wyrazem dążeń i potrzeb środowiska tłumaczy literackich, i są kierowane właściwymi kanałami do właściwych odbiorców. Dziękuję przy okazji zaangażowanym w to osobom.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Herbata, kawa w umiarkowanych ilościach, gorzka czekolada, w upał woda, a zawsze drobne przekąski, mniej lub bardziej zdrowe.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Anioł Stróż, jeśli już mam kogoś wymienić. Na serio. Ponieważ często tłumaczę książki, w których muszę szukać odniesień w Biblii, zdarza mi się prosić go o pomoc w sprawnym znalezieniu konkretnego fragmentu, i to naprawdę działa, zwłaszcza w przypadku proroków, których kolejności nie jestem w stanie spamiętać: dzięki pomocy z góry często otwieram Pismo Święte właśnie na księdze, której właśnie potrzebuję…
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Jeden zostawiam sobie, a pozostałe rozdaję zgodnie z potencjalnymi upodobaniami i potrzebami odbiorców, czasem też oddaję do biblioteki.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Często życie samo odrywa od komputera: trzeba pomieszać zupę, wstawić pranie itd. Ale kiedy mam dużo pracy, staram się regularnie chodzić z kijkami albo robić rozluźniające ćwiczenia na kręgosłup.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Kilkanaście lat temu, jeszcze w początkach mojej pracy jako tłumacza, kiedy internet nie był głównym źródłem odniesienia i częściej korzystało się ze słowników papierowych niż elektronicznych, tłumaczyłam powieść hiszpańskiego klasyka XX wieku – Miguela Delibesa. Ten autor znany jest ze swojego bogatego języka i często trafiałam na zwroty, których znaczenie musiałam sprawdzać. Jednym z nich było określenie „sol de membrillo”. Jakież było moje zdumienie, gdy w jedynym słowniku, w którym ten zwrot znalazłam objaśniony, jako przykład podano właśnie zdanie Delibesa, które tłumaczyłam…
Ważne dla ciebie książki?
Jedna najważniejsza – Książka nad książkami, Biblia. A poza tym na różnych etapach życia różne gatunki i autorzy.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Może właśnie powieść Delibesa, o której wspomniałam: „Señora de rojo sobre fondo gris” [Kobieta w czerwieni na szarym tle]. Ta książka bardzo mnie kiedyś urzekła i sama szukałam dla niej wydawcy. Niestety, przetłumaczona ciągle leży w szufladzie, bo wydawca, którego znalazłam, splajtował, i sprawa trafiła do sądu po tym, jak przywłaszczył sobie dotację uzyskaną z hiszpańskiego ministerstwa kultury na pokrycie kosztów tłumaczenia, a innego wydawnictwa jak dotąd nie udało mi się nią zainteresować.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś/przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Aktualnie tłumaczę najczęściej świat swoim córkom, jedenastoletniej Helence oraz dwuipółletniej Klarze, a także przekładam uroczy język tej ostatniej na polszczyznę zrozumiałą dla otoczenia (np. tijojoj – telewizor, puputuja – temperatura, tuputuj – komputer, simtaja – śmieciara itd.). Natomiast mój ostatni przekład, który ukazał się drukiem w wydawnictwie Fronda, to „Rosa, jak ty to robisz?” – zdumiewające świadectwo Rosy Pich, matki osiemnaściorga dzieci z Barcelony.