Katarzyna Okrasko
Katarzyna Okrasko (zobacz profil) absolwentka warszawskiej Iberystyki, studiowała również Polonistykę. Całą podstawówkę przechorowała i przez to zdążyła przeczytać masę ważnych książek. Zawsze chciała zostać tłumaczką, ale przełomowa okazała się współpraca z Carlosem Marrodánem Casasem nad polską wersją Zafóna. Ten zawód jest trochę jak nałóg, jeśli raz człowiek zacznie, potem trudno przestać. Tłumaczy z hiszpańskiego, przeważnie prozę. Prócz Zafóna byli też Roberto Bolaño, Juan Gabriel Vásquez, Enrique Vila-Matas i María Dueñas.
Na początek o początkach.
Myśl o tym, żeby tłumaczyć literaturę, pojawiła się podczas studiów na Polonistyce. Po trzecim roku przeniosłam się na Iberystykę. Tam chodziłam na świetne zajęcie do Gerarda Beltrana. No a potem, po pierwszy zleceniach, zaczęłam współpracować z Calosem Marrodanem i jakoś to już poszło. Tłumaczenie uzależnia.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Niestety noc. Chociaż marzę o tym, żeby zresocjalizować się na tryb dzienny, który jest pewnie dużo zdrowszy. Bardzo się staram. Ale ostatnie sczytywanie tekstu może się odbyć tylko po północy. Nie umiem się tak skupić o żadnej innej porze.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Biurko i komputer stacjonarny. Duży monitor i książka na stojaku. Mam archaiczne metody pracy.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
I jedne, i drugie… Odkąd Doroszewski jest w sieci, pracuje mi się na pewno znacznie szybciej, bo bardzo często do niego zaglądam. Korzystam też ze słownika Hiszpańskiej Akademii Królewskiej i hiszpańskiego słownika Wordreference. Często sięgam do z poradni językowej. Ale Słownik Frazeologiczny Skorupki, czy Słownik Antonimów Andrzeja Dąbrówki i Ewy Geller mam w wersji papierowej. Podobnie jak słownik języka hiszpańskiego Maríi Moliner, który bardzo lubię.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Zaczynam od internetu. Oczywiście nie ufam wiki do końca, ale jest to świetne narzędzie, które pozwala drążyć dalej. Do Narodowej zaglądam teraz rzadziej, zwłaszcza od czasu, kiedy istnieje Forum Tłumaczy Literatury, które jest najlepszą wirtualną biblioteką, jaką znam. Wczoraj szukałam wiersza Rilkego, który zainspirował autora tłumaczonej przeze mnie noweli do jej napisania. Nikt z użytkowników forum nie miał na półce polskiego przekładu, ale znajoma napisała do specjalisty od Rilkego i już nie tylko wiem, że polski przekład istnieje, ale go mam. Uwielbiam nasze forum, nie wiem, jak dałabym radę przetłumaczyć naszpikowaną cytatami i będącą dla tłumacza polem minowym Dublineskę Villi-Matasa, gdyby nie pomoc koleżanek i kolegów. Pytam też często prywatnie mądrzejszych ode mnie znajomych, wiem, kogo mogę zapytać o nawiązanie do Ulissesa, kogo o jakąś wątpliwość związaną z historią starożytności. Koło ratunkowe „telefon do przyjaciela”, bardzo często oszczędza długich poszukiwań.
Kiedy się zablokujesz, to…?
To już dziś wiem, że to normalny etap w procesie przekładu. Idę na spacer z psem, gotuję coś, kiedy już mi się spieszy zostawiam fragment w oryginale, podkreślam na żółto i przeskakuję do innego. Często trzeba po prostu dać tekstowi odpocząć, mam wrażenie, że jakaś nieświadoma część umysłu nad tym pracuje.
Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?
To zależy. Poradnika dla właścicieli psów nie czytam, ale kiedy wyzwanie jest trudniejsze, czytam. Zdarzało mi się przyjąć zlecenie na komercyjną książkę, której wcześniej nie przeczytałam, i zdarzało mi się potem zgrzytać zębami i kląć, próbując wyciągać autora (i siebie) za włosy z bagna. Bo przecież, jeśli książka jest zła, w powszechnej opinii jest to wina tłumacza. W opcji trudnej zawsze czytam, bo nie chciałabym nigdy napisać wydawcy, przepraszam, podpisałam umowę, a teraz już wiem, że nie sprostam. Czasem śni mi się, że tłumaczę coś, znikają mi litery, rozmywają się wyrazy, i nie mogę skończyć…
Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?
Ja najbardziej lubię tłumaczyć na cztery ręce. To jest bardzo szczególne doświadczenie, zrobiłam kilka książek z Carlosem Marrodanem i w ogóle te dyskusje, jak przetłumaczyć to konkretne zdanie, często przeradzały się w dyskusje o literaturze, o czytaniu, o teorii literatury. Carlos Marrodan jest czarodziejem przekładu i miałam przyjemność najpierw asystować mu w kuchni, a potem, taką mam przynajmniej nadzieję, dorzucić do niej własne składniki. To była wielka lekcja pokory: na początku byłam zdumiona, że tak doświadczony tłumacz tak obsesyjnie wertuje słowniki i tak dokładnie szuka informacji. Bardzo lubię tłumaczyć z kimś innym, to znów jest to wyjście z osławionej samotności tłumacza. Współtłumaczenie jest taką praktyczną lekcją hermeneutyki. Ogromnie sobie cenię współpracę z Agatą Ostrowską, która bezlitośnie wytyka mi błędy i jest genialna, chociaż jeszcze w to nie wierzy.
A najmniej fajny?
Niedawno mi się przydarzył. Piękna książka, przetłumaczona, mądrze zredagowana, wypadła z planu wydawniczego. To jest bardzo nieprzyjemne, bo przecież człowiek spędza te kilka tygodni czy miesięcy tłumacząc, po to, żeby ktoś to później przeczytał.
Redaktor to…?
Bohater, który wykonuje zawód, nieopłacalny, niedoceniany, zdegradowany. Zanikający gatunek.
Od kogo uczysz się przekładu?
Mnie prawie wszystkiego, co już umiem, nauczył Carlos Marrodán. Ale wciąż się uczę, to zawód który wymaga ciągłego dokształcania się. Teraz najbardziej pomaga mi w tym Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury i znajomi, których dzięki niemu poznałam.
Co powiedziałabyś młodszym tłumaczom? A starszym?
Starszym tłumaczom, tym z uznanymi nazwiskami, powiedziałabym, żeby nie zgadzali się na niegodziwe stawki za przekład. Młodszym powiedziałabym dokładnie to samo. Pamiętam na Polonistyce takie zajęcia, kiedy wykładowca wspomniał, że w okolicach Krakowskiego Przedmieścia grubym nietaktem jest pytanie, ile zarabiasz. Czas odwrócić ten nurt: jesteśmy specjalistami, chcemy godziwie żyć wykonując ten zawód. A wszystkim powiedziałabym, żeby zapisali się do STL-u.
Co powiedziałabyś ministrowi kultury?
Obecnemu? Żeby się podał do dymisji. A poważnie: marzę o uregulowaniach prawnych otwierających dostęp do systemu zabezpieczeń społecznych osobom, które przez całe lata ciężko pracujące w zawodach twórczych i artystycznych. Preferencyjne stawki ZUS dla twórców są bardzo ważną sprawą, ktoś musi się wreszcie tym zająć.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Zielona herbata. Po dedlajnie wino z przyjaciółkami.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Pies Gucio. W ogóle nie wyobrażam sobie, jak mogłam wcześniej tłumaczyć. Wprowadził w nasze życie tyle chaosu, i wyzwolił w nas takie pokłady miłości, że w ogóle nie pamiętam, jak mogliśmy wcześniej bez niego żyć.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Wydawcy dają ich coraz mniej, więc dylemat nieaktualny. Kiedyś rozdawałam przyjaciołom i oddawałam do lokalnej biblioteki, dziś kupuję egzemplarze własnych tłumaczeń na wyprzedażach i rozdaję przyjaciołom.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Tłumackie BHP zapewnia mi Gucio, nazywam go czasem psem BHP. Podchodzi, macha ogonem i całym sobą mówi: za długo już się gapisz w ten monitor, idziemy na Pole Mokotowskie, teraz, natychmiast.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Nic nie przychodzi mi do głowy. Na pewno przypomni mi się, jak odeślę ten wywiad. Mam wybitnie opóźniony refleks, może dlatego zdecydowałam się tłumaczyć pisemnie.
Ważne dla ciebie książki?
Z prozy: Mistrz i Małgorzata oraz Trylogia Tolkiena. To książki, które przeczytałam mając kilkanaście lat i zrobiły na mnie tak piorunujące wrażenie, że aż mi się później śniły. Trylogię czytam właśnie z synem i coraz bardziej podziwiam Marię Skibniewską za oszałamiający przekład. Śmierć Iwana Iljicza (spolszczył Iwaszkiewicz). Sklepy cynamonowe. Opowiadana Cortazara też były olśnieniem. No i Wojna końca świata Vargasa Llosy. Jesień patriarchy w przekładzie Carlosa. Sztuczne oddychanie Piglii (genialna robota translatorska Basi Jaroszuk) Ostatnio Sebald w przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz. 2666 i Amulet Bolańo. Serce tak białe, Mariasa. W poezji chyba najważniejsze były: Ziemia jałowa T.S. Eliota, Fuga śmierci Celana (Lec), kilkanaście wierszy Lorki, Leśmian. Kiedyś na studiach angielska poezja metafizyczna, Larkin.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
2666 Bolaño, którego jestem współtłumaczką. To właściwie kilka książek w jednej, sześćdziesiąt kilka arkuszy. Byłam w niej absolutnie zakochana, zanim w ogóle przyśniło mi się, że mogłabym ją przetłumaczyć. To skakanie po rejestrach, wnikanie w umysł szaleńca, stawianie kamery na drugim planie, ślizganie się po epizodach, rozedrgany rytm, wycinanie z narracji tego, co najważniejsze, zmiana narratora w połowie zdania, zdania na trzy strony, ironia, próba napisania powieści totalnej z całkowitą świadomością nieuchronnej klęski… Bolaño jest moją literacką miłością, kiedy przeczytałam Amulet, przez kilka dni miałam w głowie tę frazę. Z drugiej strony to jest autor, który prowadzi tłumacza za rękę, kiedy próbuje się tam coś poprzestawiać, pozamieniać, nigdy nie wychodzi tak dobrze, jak on to wymyślił. Po prostu po kilkunastu stronach czujesz, że siedzi ci w głowie i dyktuje. Podobne uczucie miałam też z Vasquezem, tłumacząc Sekretną historię Costaguany i z Dulce Chacón przy Uśpionym głosie, tłumaczonym razem z Aleksandrą Wiktorowską.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Właśnie skończyłam tłumaczyć Las manos pequeñas i zaczęłam República Luminosa Andresa Barby. Jestem wielkfanką tego pisarza. Bardzo lapidarne utwory, tak bardzo od siebie różne formalnie, a przerażające nie mniej niż Władca much.
Marzę o przetłumaczeniu najnowszej powieści Vasqueza Kształt ruin. Poszukiwania wydawcy trwają.