Krzysztof Filip Rudolf
tłumacz języka angielskiego, absolwent filologii angielskiej na UAM w Poznaniu i Uniwersytecie Gdańskim, wykładowca sztuki przekładu na UG, tłumacz m.in. D. Lodge’a, W. Churchilla, J. Joyce’a, W. Goldinga, K. Ishiguro, G. Swifta, S. Rushdiego, T. Capote, K. Neville, K. Blixen, M. Salzmana, M. Kneale’a, Ch. Bukowskiego
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Bardzo różnie – nie mam swojej stałej pory. Latem najlepsze są poranki (oczywiście w te wolniejsze dni), czyli nawet od 6 rano. Noce również miewają w tej materii swoje uroki (cisza za oknami i ta kojąca czerń nieba plus światło latarni). Zdecydowany plus poranka polega na tym, że w południe ma się nierzadko za sobą kawałek dobrej roboty, co wydatnie polepsza nastrój.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Zdecydowanie biurko. Na nim porozkładane niezbędne książki, lampka (ta świecąca, choć taka z winem jeszcze milej widziana). Duży ekran, obok drewniany pulpit jak u księdza – na nim książka lub wydruk. Na ekranie oprócz tekstu pootwierane tysiące okien… i jest pięknie.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Zdecydowanie elektroniczny. Choć po papierowe sięgam z sentymentu, mam całą półkę ukochanych słowników, które kiedyś oprawiłem sobie u niezwykłego introligatora we Wrzeszczu – pana Gorzelanego – i czasem lądują w moich rękach. Wśród nich nieśmiertelny słownik Stanisławskiego, na którym się uczyłem angielskiego. Jednak na ogół są to dobre słowniki jednojęzyczne w wersji online.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Wikipedia jest całkiem niezła, choć wiele osób na nią pomstuje. Są też różne wiarygodne strony tematyczne, które znajduję, szperając w Google’u. Ale oczywiście sięgam do moich domowych zasobów bibliotecznych, choć jeśli chodzi o szybkość znajdowania przeróżnych, najbardziej dziwacznych informacji, to chyba internet nie ma sobie równych.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Jeśli blokada trwa ponad pięć minut, to zaznaczam w tekście tajemniczy fragment i idę dalej. Albo łapię za ciężarki i ćwiczę – to dobrze robi. Ale typowych blokad nie miewam – ewentualnie przesyt tłumaczeniem.
Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?
Kiedyś strasznie wstydziłem się tego, że nie czytam przed. Zawsze udawałem, że tak, oczywiście, przecież trzeba, powinno się, itp. Aż kiedyś jeden z moich szacownych kolegów tłumaczy na moje nieśmiałe pytanie odparł krótko: ,,Nie, nigdy”. ,,Dlaczego?”, spytałem zdumiony. A on na to: ,,Bo to cholernie nudne”. I kamień spadł mi z serca. Więc odpowiem teraz wprost: z reguły nie czytam, choć kilka razy mi się zdarzyło. Ot, taki kaprys. A czy czytać? Każdy tłumacz powinien sam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Nie ma reguł.
Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?
Zajęcie miejsca przy biurku i rozpoczęcie. Właściwie każdy moment ma swoje uroki, choć każdy inne. Ale żeby nie wyglądało, że unikam odpowiedzi: ten moment, kiedy widzę, że szczególnie trudny fragment wreszcie brzmi w moim tłumaczeniu, że jest tam to, co mi zagrało w oryginale, że jednak się (u)dało…
A najmniej fajny?
Trudno powiedzieć… Czasem szukanie jakichś fakcików, niekoniecznie fascynujących.
Redaktor to…?
Idealnie to osoba, która zauważy to, co mnie samemu umknęło. Czujny pomocnik i sojusznik. Osoba często niedoceniana, a przecież mająca kolosalny wpływ na tzw. – mówiąc brzydko – efekt końcowy.
Od kogo uczysz się przekładu?
Jestem samoukiem.
Co powiedziałbyś młodszym tłumaczom? A starszym?
Młodszym? ,,Jeśli stać was na ten luksus – tłumaczcie tylko to, co was zachwyca. Nie traćcie życia na konfekcję literacką.” A starszym – sam nie wiem…
A co powiedziałbyś ministrowi kultury?
,,Kochajcie wróbelka, dziewczęta. Kochajcie – do jasnej cholery”…
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Na pierwszym miejscu stawiam kawę – wypijam 2-3 dziennie. Ewentualnie czerwone wino. Zamiennie może być burbon lub whisky. I koniecznie muzyka w tle – klasyczna, instrumentalna, gdyż jakikolwiek tekst po prostu mnie rozprasza.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Dawniej papuga i pies. Dziś pies bez papugi.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Idą między rodzinę i przyjaciół. Z reguły jest ich zbyt mało (tzn. egzemplarzy, nie przyjaciół).
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Słucham muzyki. Idę na siłownię. Albo na spacer brzegiem morza (to plus mieszkania nad morzem). Ucinam sobie 20-minutową drzemkę. Czytam coś całkowicie odmiennego od tego, co akurat tłumaczę. Albo wędruję wzrokiem po grzbietach moich książek – ekscytujące doświadczenie.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Chyba mało anegdotyczne to moje tłumackie życie, bo jakoś nic nie przychodzi mi do głowy.
Ważne dla ciebie książki?
Narcyz i Złotousty Hermana Hessego (choć książkę tę przeczytałem po raz pierwszy po angielsku pod tytułem Narziss and Goldmund i jakoś Złotousty mnie drażni). Nieobjęta ziemia Miłosza (dobrze, że w pytaniu jest liczba mnoga – domaganie się przedstawienia najważniejszej książki uważam za dziecinne). Podróż do źródeł czasu Alejo Carpentiera.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Strasznie trudne pytanie. Może Chytrusa Williama Goldinga? Albo Pejzaż w kolorze sepii Kazuo Ishiguro?
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Niedawno gdańskie wydawnictwo Wiatr od Morza wydało mój przekład książki Matthew Kneale’a Rzymianami bendąc. Narratorem książki jest dziewięcioletni Lawrence, więc kilka miesięcy spędziłem w skórze małego chłopca. Niektóre kobiety mawiają ,,Mężczyzna – wieczny trzylatek”, więc musiałem trochę dojrzeć, ale chyba jakoś się udało. Językowo zabawa była przednia, choć sama książka wcale nie jest do śmiechu i przyznam, że skończywszy lekturę mogłem śmiało powiedzieć za Nel z W pustyni i w puszczy: ,,Ja nie płaczę, tylko mi się oczy pocą”.