Baza wiedzy

Lucyna Rodziewicz-Doktór

Tłumaczka z języka włoskiego (zob. profil), m.in. Alessandra Baricco i Eleny Ferrante, przekładem interesuje się od czasów liceum.

Na początek o początkach.

Początki sięgają liceum i pierwszych prób tłumaczenia przewodników. Marzyłam o takiej pracy, z kartką i książką przed oczami, z piórem w dłoni, obłożona słownikami. Jako nastolatka celowałam w przewodniki, później zaczęłam marzyć też o literaturze pięknej.

Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?

Kiedyś i dzień – odrobinę, tak żeby mieć czas na życie towarzyskie, i noc – do drugiej, żeby jeszcze się wyspać. Teraz już tylko dzień. Chyba że terminy gonią, to również wieczór.

Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?

Zaczynam przy biurku, a kończę na kanapie. Chociaż drobne przekąski i kawę wygodniej się spożywa przy biurku J

Słownik elektroniczny czy papierowy?

Papierowy nigdy nie odejdzie do lamusa, ale sięgam po niego w sytuacjach podbramkowych. Zazwyczaj wystarcza internetowy i mój własny, który ciężko nazwać słownikiem i jest raczej bazą przypomnień, którą wytrwale tworzę od ponad dwóch dekad.

Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?

Głównie z sieci, ze wszystkich dostępnych w niej źródeł, w różnych językach. Ale czasami muszę iść do biblioteki i pogrzebać w książkach, zwłaszcza gdy szukam cytatów.

Kiedy się zablokujesz, to…?

Wstaję, nastawiam pranie, podlewam rośliny albo zabieram się za gotowanie obiadu. Sprzątanie też pomaga. Gdy ręce są zajęte, mózg samodzielnie i bez mojej wiedzy opracowuje temat. Potem wracam do komputera i nagle wiem, co i jak napisać. Już się pogodziłam z faktem, że często sama dla siebie jestem przeszkodą i wtedy najlepiej usunąć się na bok.

Redaktor to…?

Pierwszy czytelnik, który wyłapuje niejasności i wpadki.

Od kogo uczysz się przekładu?

Od wielu. I nie chodzi tylko o tłumaczy języka włoskiego. Lubię zaglądać do oryginałów, żeby sprawdzić, dlaczego coś zostało wyrażone tak, a nie inaczej, i jak ja bym to zrobiła.

Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?

Kkawa z mlekiem, bez cukru, i mocna czarna herbata, koniecznie z miodem.

Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?

Żadne J Mam chomika, ale to dość wycofany i nieufny typ, lubi swoją samotnię. Kto wie, co biega mu po głowie nocami, kiedy jak szalony goni w kołowrotku. W dzień odsypia nocki, więc nie spodziewam się od niego żadnego wsparcia.

Co robisz z egzemplarzami autorskimi?

Rozdaję i rozsyłam, rodzinie i znajomym. Sobie zatrzymuję tylko jeden, na pamiątkę.

Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?

Dbam o ruch fizyczny, o zdrowy kręgosłup, który przy pracy siedzącej lubi dać w kość. Czasami wychodzę do ogrodu z filiżanką kawy i z gorącym postanowieniem, że to tylko na chwilę, żeby rozprostować nogi i rozruszać szyję, ale już po chwili odstawiam filiżankę i ruszam na bój z chwastami i kretami. To chyba najbardziej oczyszcza mi umysł J

Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?

Trudne pytanie. Mam krótką pamięć, chyba muszę zapisywać tłumaczeniowe przygody.

Ważne dla ciebie książki?

Oj, długa by to była lista, a z każdą książką na tej liście wiąże się kawałek życia. Trzeba ją zawęzić. Do głowy przychodzi mi przede wszystkim Dino Buzzati i jego Sessanta racconti. Jeszcze na studiach, jako wielka miłośniczka realizmu magicznego, zaczęłam tak trochę dla zabawy, a trochę dla wprawy, tłumaczyć wybrane opowiadania. Kiedy kilka lat później sięgnęłam po polskie wydanie Sześćdziesięciu opowiadań we wspaniałym przekładzie Jarosława Mikołajewskiego, zobaczyłam, ile jeszcze pracy przede mną.

Zanim jednak ukazały się opowiadania Buzzattiego, w ręce wpadła mi Filozofia frywolna Umberta Eco w tłumaczeniu Moniki Woźniak. To był kolejny bodziec i motywacja do pracy, ponieważ te wierszowane historyjki w polskim przekładzie, takie lekkie, zgrabne i zabawne, dosłownie zaparły mi dech w piersiach, z zachwytu i zazdrości. Pomyślałam sobie wtedy, że ja też tak chcę tłumaczyć, kiedyś, w przyszłości.

Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?

Nie mam w dorobku takiego przekładu, z którego byłabym w stu procentach zadowolona i którym bym się chwaliła. Ale jest jeden, do którego nie boję się zajrzeć (zazwyczaj nie zaglądam, kiedy już książka ukazała się drukiem, żeby nie trafić na coś, czego jako tłumacz będę się wstydzić) i jest to Czas porzucenia Eleny Ferrante. Powieść odważna, wwiercająca się słowem w skrajne emocje, niełatwa do tłumaczenia i choć niedługa, bardzo się nad nią napracowałam. I chyba sobie poradziłam, bo podobno czyta się z wypiekami na twarzy. A to najpiękniejszy komplement, jaki tłumacz może usłyszeć.

Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?

Niedawno ukazała się Porzucona córka Donatelli Di Pietrantonio, krótka, ale przejmująca powieść, którą dobrze się czyta i o której trudno przestać myśleć, kiedy dojdzie się do ostatniej strony. Teraz pracuję nad zbiorem listów, wywiadów i drobnych pism Eleny Ferrante o trudnym do przełożenia tytule Frantumaglia. Książka złożona tematycznie i stylistycznie, przez co ciekawa nie tylko jako tekst do przełożenia, ale również jako spojrzenie na osobę, która ukrywa się pod tym pseudonimem i pokazuje jedynie za pośrednictwem słowa.