Maciej Nowak-Kreyer
Tłumacz literatury oraz gier – przekłada z języka angielskiego i niemieckiego. Aktywny w branży od połowy lat dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku (zobacz profil)
Na początek o początkach.
Giną w pomroce dziejów, a konkretnie w pomroce połowy lat dziewięćdziesiątych XX wieku, kiedy dla rozrywki i z ciekawości tłumaczyłem sam dla siebie scenariusze do gier fabularnych. Zresztą scenariusz RPG, przetłumaczony z angielskiego do magazynu Magia i Miecz był moim debiutem jeśli chodzi o publikację drukiem.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Zdecydowanie dzień, im wcześniej tym lepiej. Idealnie od 4.00 rano, zwykle jednak zaczynam około 6.30. Kiedy zacznę rano, to nawet po przepracowaniu 10-12 godzin nie czuję dużego zmęczenia.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Biurko. Staram się zresztą pracować jak najdalej od miejsca w którym śpię, najlepiej w pomieszczeniu, które po zakończeniu pracy zamykam na cztery spusty.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Od kilku lat głównie słowniki elektroniczne, dostępne w internecie, zwłaszcza słowniki kontekstowe.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Z każdego źródła, które uznaję za wiarygodne. Na szczęście od mniej więcej dekady wiarygodność materiałów z internetu znacząco wzrosła – co mnie cieszy, bo dostęp do nich jest znacznie łatwiejszy.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Nie blokuję się, nie mam na to czasu.
Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?
Zdecydowanie czytać! Pozwala to odnaleźć jej rytm, poczuć nastrój i uniknąć różnych nieprzyjemnych niespodzianek (na przykład w porę dostrzec ścisły związek zakończenia książki z konkretnymi, użytymi w niej słowami).
Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?
Przede wszystkim tak zwany WTEM!, kiedy kończy się przekład, nad którym intensywnie pracowało się przez ostatnich kilka miesięcy, wręcz nim żyło i nagle ma się chwilę oddechu.
A najmniej fajny?
Zapoznawanie się z poprawkami redakcji.
Redaktor to…?
Czasem przyjazny mędrzec, czasem irytujący mądrala – wszystko zależy od człowieka.
Od kogo uczysz się przekładu?
Od starszych tłumaczy, których przekłady czytuję z zachwytem i zazdrością.
Co powiedziałabyś/powiedziałbyś młodszym tłumaczom? A starszym?
Młodszym – że to trudny zawód, wymagający ogromnej samodyscypliny i ciężkiej pracy, niestety zwykle nie opłacanY adekwatnie do wysiłku. Starszym? Oni już wszystko wiedzą…
A co powiedziałbyś/ powiedziałabyś ministrowi kultury?
Tłumacz literacki wykonuje trudną, absorbującą pracę, wymagającą wszechstronnej wiedzy i ogromnego zaangażowania. Ten zawód trudno uprawiać „po godzinach”, nie przy proponowanych przez wydawców napiętych terminach. Warto pomyśleć o wprowadzeniu etatów dla tłumaczy albo chociaż ubezpieczeń dla nich oraz zapewnienia im jakiejkolwiek opieki/pomocy prawnej – wielu tłumaczy przegrywa w starciu z pazernymi wydawnictwami. Polski rynek literacki też aż krzyczy o instytucję agenta literackiego!
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Kawa, herbata, do niedawna także tabaka – a także wychodzenie z pracą z domu, do innego pomieszczenia, a najlepiej do zacisznej kawiarni albo czytelni.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Kot. Pod warunkiem, że nie stuka łapką w klawiaturę.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Hojnie rozdaję rodzinie i znajomym.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Staram się nie czytać dla rozrywki w obcych językach i dużo ruszać, w kontakcie z przyrodą – uwielbiam surwiwal.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Niestety, najlepsze anegdoty są albo zbyt hermetyczne, albo nie nadają się do upublicznienia.
Ważne dla ciebie książki?
Słowniki! A bardziej serio, chyba najważniejszą już na zawsze pozostanie Władca Pierścieni. Chociaż bardzo ciepło wspominam też powieść Marsjanin Andy’ego Weira, która dała mi siłę do borykania się przygniatającymi mnie kiedyś życiowymi problemami.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Ten najlepszy, niezależnie od tego, który konkretnie.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś/przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Tłumaczyłem książkową grę paragrafową – dla mnie, tłumacza powieści i gier było to połączenie obu dotychczasowych „kierunków”, ale i też całkiem nowe doświadczenie. Taki przekład wymaga ogromnej pomysłowości i niezwykłej dokładności. Mała omyłka w numerze albo treści paragrafu i nieszczęście gotowe…