Natalia Kołaczek
Natalia Kołaczek (zob. profil) jest tłumaczką ze szwedzkiego, a poza tym lektorką tego języka szwedzkiego i adiunktką w Katedrze Skandynawistyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Napisała również książkę „I cóż, że o Szwecji”. Uczestniczka warsztatów translatorskich organizowanych przez Ambasadę Szwecji i STL.
Na początek o początkach.
W latach 2014/2015 i 2016/2017 brałam udział w warsztatach dla tłumaczy literatury szwedzkiej prowadzonych przez Zbigniewa Kruszyńskiego, organizowanych przez Ambasadę Szwecji i STL przy wsparciu Szwedzkiej Rady Kultury. Podczas warsztatów każdy z uczestników zajmował się własnym projektem translatorskim, a naszym zadaniem na comiesięcznych zjazdach było wzajemne redagowanie kolejnych fragmentów tekstów. Dzięki komentarzom innych i pracy z cudzymi przekładami bardzo dużo się nauczyłam i zdałam sobie sprawę, jaką satysfakcję tak naprawdę daje mi dłubanie w tekście, grzebanie w języku. Na warsztatach pracowałam nad fragmentami Antona Marklunda Przyjaciele zwierząt – mojego książkowego debiutu translatorskiego.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Pracuję na etacie na uniwersytecie, najintensywniej tłumaczę w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych, na przykład w weekendy lub w wakacje. Dla motywacji, ale i dla higieny pracy, staram się wyznaczyć sobie tygodniowe cele w postaci liczby stron, którymi chciałabym się zająć.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Najbardziej lubię tłumaczyć w domu, przy biurku na tyle dużym, że mieszczą się na nim laptop, dodatkowy monitor, kubek z kawą, notatnik, tekst oryginału w wersji papierowej (lubię mieć i taką, bo mam wtedy dodatkową przestrzeń na notatki), a także kilka doniczek z roślinami, żeby czasem oderwać wzrok od ekranu i popatrzeć na coś zielonego. Zwykle w tle włączoną mam playlistę z dźwiękami przyrody: do najczęściej wybieranych należą te z lasem deszczowym i leśnymi ptakami w nazwie. Zdarza się, że czasami potrzebuję zmiany otoczenia, wtedy home office zamieniam na café office, a kiedy opiekuję się zwierzakami przyjaciół – na cat office.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
W parze szwedzki-polski nie mamy dużego wyboru: słownik szwedzko-polski Jacka Kubitsky’ego dość długo dostępny był tylko w wersji papierowej. Odkąd mam jego wersję elektroniczną, szukanie jest dużo sprawniejsze, a plecak spakowany na café office dużo lżejszy. Korzystam też z różnego rodzaju źródeł elektronicznych: słowników, korpusów, przeszukuję Google Książki.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Google potrafi zabrać mnie w podróż w różne kierunki: czasem do biblioteki lub księgarni, czasem na różne strony internetowe z danej dziedziny, innym razem pozwala trafić do ekspertów, do których można spróbować zwrócić się o radę. Research potrafi okazać się jednak okrutnym pożeraczem czasu – kiedy pracowałam nad przekładem O pszczołach i ludziach Lotte Möller,potrafiłam godzinami oglądać kolejne pszczelarskie filmiki na YouTubie i zaczytywać się w polskich dziewiętnastowiecznych podręcznikach dla pszczelarzy, zanim wreszcie przypominałam sobie o czekającym na mnie tekście oryginału. Nierzadko jako źródło informacji służy mi też facebookowe Forum Tłumaczy Literatury – mam nawet zapisane posty dotyczące zarówno samych problemów translatorskich, jak i różnego rodzaju wskazówek technicznych.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Zaznaczam w tekście miejsce, na którym się zablokowałam i próbuję iść dalej. Internetowe memy pokazują, że najlepsze, najbardziej cięte riposty często przychodzą do głowy dopiero pod prysznicem, gdy mogą je usłyszeć jedynie butelki szamponu – zdarza się, że pod prysznicem przychodzą mi do głowy rozwiązania, których tak długo szukałam. Gdy czuję, że jestem w kropce, że brakuje mi pomysłów, zwracam się po pomoc do koleżanek i kolegów tłumaczących ze szwedzkiego, którzy są takim „tłumackim pogotowiem”. Cierpliwość do pytań zaczynających się od „A jakbyś powiedział…?” wyrobił sobie mój mąż.
Redaktor to…?
…ktoś, komu jestem wdzięczna za podejrzliwość i zaufanie jednocześnie.
Od kogo uczysz się przekładu?
Od innych tłumaczek i tłumaczy – gdy czytam ich przekłady i podpatruję ich rozwiązania, gdy mogę przysłuchiwać się opowieściom na spotkaniach autorskich, gdy biorę udział w warsztatach i seminariach translatorskich. I bardziej bezpośrednio, gdy dyskutujemy doraźne problemy, trafiające na wspomniane „tłumackie pogotowie”. Uczę się też od redaktorów i redaktorek, gdy pracujemy nad tekstami.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Kawa, najczęściej w kubku z Muminkami pasującym do nastroju. Nie jestem tylko pewna, czy energia płynie z napoju, czy raczej z rutyny jego przygotowywania, sygnalizującej wejście w tryb pracy i skupienia.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
W pracy towarzyszy mi kot Witek – przypomina mi o tym, żeby regularnie robić sobie przerwy, a jego spacery po biurku motywują do utrzymywania tam porządku.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Jeden egzemplarz zawsze zostaje ze mną, pozostałe trafiają do przyjaciół i rodziny oraz na aukcje i bazarki charytatywne.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Dla relaksu czytam książki spoza mojej „bańki”, układam puzzle, spotykam się z przyjaciółmi na planszówki. Od niedawna uczę się grać na ukulele.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Wciąż czekam na takie niezwykłe, zabawne wydarzenie, o którym mogłabym opowiadać, by błysnąć w towarzystwie!
Ważne dla ciebie książki?
To trudne pytanie, bo książki są i zawsze były dla mnie ważne – tak w ogóle. Te czytane, te tłumaczone i te które czekają na półkach na przeczytanie. Mam osobne notesy na przepisywanie cytatów z bieżących lektur, zaginam rogi w ważnych dla mnie miejscach.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Zawodowo i hobbystycznie staram się popularyzować wiedzę o Szwecji i języku szwedzkim, często polecam więc mój przekład Made in Sweden. 60 słów, które stworzyły naród Elisabeth Åsbrink. Autorka prezentuje w niej słowa, frazy, powiedzenia, cytaty z dzieł literackich i filmowych, fragmenty piosenek, inskrypcje runiczne (a nawet hasztag!) z różnych epok od pierwszego wieku naszej ery po początek XXI wieku. Tworzy z nich nierzadko zaskakującą mozaikę: psalm śpiewany w Szwecji na uroczystościach zakończenia roku szkolnego oraz internetowy akronim OMG stają się pretekstem do refleksji nad religijnością, cytat z Kopciuszka Disneya prowadzi do rozważań nad monarchią i równością, a hokej na lodzie okazuje się mieć sporo wspólnego i z wikingami, i z pracownikami fabryk czy hut. Niektóre z tytułowych „słów, które stworzyły naród” należało nie tylko przetłumaczyć, ale jednocześnie wytłumaczyć. Chciałabym, żeby ktoś z taką wrażliwością i wnikliwością napisał kiedyś taką książkę z polskiej perspektywy.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Mój ostatni przekład to Kradzież Ann-Helén Laestadius, wzruszająca i trzymająca w napięciu powieść o życiu Saamów, rdzennych mieszkańców północy, o wyobcowaniu i stygmatyzacji, z którymi zmagają się współcześnie, ale także o dorastaniu, przyjaźni i rodzinnych relacjach. Została uznana za szwedzką Książkę Roku 2021, a w kwietniu zobaczymy jej netfliksową adaptację.
Tak się złożyło, że tego samego dnia co Kradzież premierę miał zbiór opowiadań Mistrzowie opowieści. Skandynawska zima w wyborze Justyny Czechowskiej, w którym znalazł się mój przekład tekstu Britty Stenberg iluzja@zycie.com, a w nim także saamskie akcenty, choć przedstawione w zupełnie innym kontekście.
Nad kolejnymi tekstami pracuję na seminarium dla tłumaczy literatury szwedzkiej organizowanym przez STL przy wsparciu finansowym ze Szwedzkiej Rady, prowadzonym przez Justynę Czechowską – mam nadzieję, że wkrótce będę mogła zdradzić o nich więcej.