Olga Smolnytska
Olga Smolnytska (zob. profil), która tłumaczy z angielskiego i innych języków Wysp Brytyjskich oraz z polskiego, ale nie tylko. W 2022 roku została laureatką nagrody za przekład z j. czeskiego ballady „Svatební košile” Karela Jaromíra Erbena ze zbioru „Kytice z pověstí národních”.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Staram się pracować zarówno w dzień, jak i wieczorem, noc przeznaczam na sen. Trzeba mieć zdrowy harmonogram. Oczywiście zdarza się, że kładę się spać późno, ale staram trzymać się reżimu. Jeśli tekst jest duży, to pracuję od rana do wieczora. Moim zdaniem tłumaczenie nocne lub późne nie jest wysokiej jakości.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Biurko. Ale zdarzały się sytuacje, kiedy pisałam tłumaczenia ręcznie, leżąc na kanapie lub w łóżku. Na przykład poezję. Ale potem wpisuję tekst przy biurku. Wcześniej zdarzało się, że szkoda mi było tracić czas i tłumaczyłam podczas podróży (na przykład pociągiem czy autobusem).
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Oba.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Biorę je z różnych źródeł, elektronicznych i papierowych. W tym są encyklopedie. Nigdy nie wiem, dokąd zaprowadzą mnie ścieżki – na przykład gdy tłumaczę terminologię techniczną. Wikipedia też pomaga, polskie strony również. I, oczywiście, żywy język (przemówienia!)
Kiedy się zablokujesz, to…?
Zaglądam do różnych słowników. Ale nigdy się nie poddaję! Jeśli mam wątpliwości, pytam redaktora. Jeśli forma poetycka tłumaczonego tekstu jest bardzo złożona, to mnie to nie blokuje, wręcz podsyca ciekawość. Na przykład tłumaczyłam walijskiego poetę Myrddina Gwyltta, z VІwieku, jego „Jabłoń” miała niezwykle złożoną formę. Wiem, że w językach celtyckich słowa są znacznie krótsze niż nawet w angielskim, a rymowanie jest nietypowe. Zdarza mi się też tworzyć różne wersje tego samego utworu (wiersza). Bo można tłumaczyć polskich poetów (na przykład) na ukraiński jednym rodzajem wielkości i rymów, albo można to zrobić inaczej. Miałam tak z sonetem Adama Mickiewicza.
Redaktor to…?
Doradca, asystent.
Od kogo uczysz się przekładu?
Studiowałam samodzielnie, czytając literaturę naukową i popularnonaukową. Pomogło mi również to, że lubię czytać dosłownie wszystko, w tym klasykę. A potem spotkałam wybitnych tłumaczy, których tłumaczenia i dzieła wcześniej czytałam. Udział w wydarzeniach naukowych, prezentacjach, seminariach tłumaczeniowych, komunikacja z tłumaczami, wymiana tekstów, porady mistrzów – to wszystko jest moją szkołą. Wciąż pracuję nad sobą. Kiedyś studiowałam, a teraz również uczę innych. Prowadziłam też wydarzenia tłumaczeniowe, na przykład wykłady o przekładzie. Uwielbiam dzielić się swoimi doświadczeniami.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Inspiruje mnie dosłownie wszystko, nawet negatywne rzeczy. Ogólnie rzecz biorąc, uwielbiam czytać książki, przyrodę, sztukę (wystawy, muzykę…) Mówią o mnie, że jestem temperamentna i lubię ryzykować. Ale wyładowuję swoje emocje w tekstach. I oczywiście inspiruje mnie przykład innych tłumaczy.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Nie mam zwierząt. Ale jeśli mam wybierać między kotem lub gekonem, kot robi na mnie lepsze wrażenie.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Daję przyjaciołom i innym tłumaczom, którzy są w stanie docenić tekst. Mam również jakiś egzemplarz do prezentacji. Moje książki są w najlepszych bibliotekach.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Czytam klasykę i inne dobre książki, piszę wiersze, rysuję, udaję się na łono natury lub uczestniczę w wystawach czy innych wydarzeniach kulturalnych. No i oczywiście chodzę do biblioteki.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Mam ich wiele. Z własnego doświadczenia: kiedy tłumaczyłam „Grona gniewu” (po ukraińsku «Грона гніву») Johna Steinbecka na język ukraiński, odtwarzałam język bohaterów. Redaktorowi, na przykład, podobały się formy (ludowe) „Sus” zamiast „Jezus”, „ot czort” itp. Angielskie „strawberry blonde” ukazało się w tekście jako „truskawkowa blondynka” (po ukraińsku «полунична білявка»). To właściwie „czerwonawa (piernikowa) blondynka”. Nie wiem, kto pierwszy tak to przetłumaczył, ale to było w jakiejś powieści.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
„Grona gniewu” Johna Steinbecka. Poezja Rudyarda Kiplinga. „The Intruder in the Dust” Williama Faulknera. A także poezja skaldów, starożytni irlandzcy poeci, szkockie i angielskie ballady ludowe, poezja chanów krymskich. No i oczywiście polska poezja. Wkrótce w Polsce ukaże się mój ukraiński przekład „Raju utraconego” Johna Miltona, z którego jestem bardzo dumna.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś/przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Zgłosiłam do druku mnóstwo poezji i prozy z angielskiego (współczesnego i średnioangielskiego), hiszpańskich romansów i innych pieśni z Pirenejów itp. Mam też wybór angielskiej i irlandzkiej poezji religijnej (folklor), ale jak zawsze więcej mam planów co do tego, co chciałabym tłumaczyć. To samo dotyczy prozy amerykańskiej. Często zdarza się, że sam tekst mnie znajduje. Trudno przewidzieć, co spodoba mi się jutro.