Sylwia Chojnacka
Sylwia Chojnacka (zob. profil) tłumaczy z języka angielskiego. Specjalizuje się w m.in. literaturze dziecięcej i młodzieżowej. W pracy wspierają ją dwa koty oraz regularne uprawianie jogi.
Na początek o początkach.
Miałam wyjątkowe szczęście. W wieku 16 czy 17 lat wymyśliłam sobie, że zostanę tłumaczką. Tłumaczyłam trochę do szuflady. Na studiach z filologii angielskiej spodobała mi się jedna książka i zaczęłam ją tłumaczyć, tak dla siebie. Ale coś mnie tknęło i uznałam, że to dobry moment, by rozesłać próbkę i zaproponować książkę wydawnictwom. Wysłałam jakieś sto maili, z czego dostałam odpowiedź tylko od trzech, z czego jedno wyraziło zainteresowanie i zleciło mi książkę.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Żyją we mnie dwa wilki – jeden chce wstać wcześnie, popracować, mieć to z głowy i wolny wieczór, ale drugi wstaje rano, czuje się jak trup, zaczyna pracę o 12 i kończy wieczorem. Ale jestem nocnym markiem, w nocy też potrafię pracować.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Koniecznie kanapa. Jestem koszmarem każdego fizjoterapeuty, ale nie potrafię pracować przy stole jak normalny człowiek. Zawsze mówię, że nie po to unikałam szerokim łukiem wszelkich biur i korporacji, żeby pracować przy biurku jak wszyscy.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Tylko elektroniczny, doceniam pomoc wszelkich urządzeń, to oszczędność czasu. Jestem człowiekiem żyjącym w internecie i tam czuję się jak ryba w wodzie.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Zewsząd. Uwielbiam robić research, czerpię satysfakcję z wyszukiwania, porównywania, analizowania.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Czekam na natchnienie. Zostawiam tekst, niech poleży. Potem doznaję olśnienia w najmniej spodziewanych momentach: jak oglądam serial, gram na konsoli, rozmawiam z ludźmi, czytam książkę.
Redaktor to…?
Superbohater, który uratuje tekst, kiedy palnę jakąś głupotę ze zmęczenia. Na przykład: konstelacja pierogów na twarzy. Autentyk.
Od kogo uczysz się przekładu?
Standardowo, od innych tłumaczy. Nie umiem czytać książki tak jak przeciętny człowiek, dla rozrywki. Mój umysł zawsze jest wtedy w trybie pracy i analizy. Czytam tekst i zaznaczam wyrażenia, które mogę kiedyś wykorzystać, zachwycam się ciekawie przełożonymi frazami. Kolekcjonuję te słowa i potem do nich wracam, czytam, szukam w nich inspiracji.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Uwarzony z samego rana eliksir życia – kawa. Zimą też herbata, najlepiej czerwona, z dodatkami. Ale nic tak nie daje kopa jak deadline za tydzień.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Kot, a nawet dwa, rasy neva masquerade, moje osobiste yin i yang, przeciwieństwa przypominające o równowadze w świecie i o tym, by w życiu odpoczywać, a nie tylko pracować. I oczywiście najbardziej mnie wspierają, kiedy muszę zamawiać puszki i płacić za drogie wizyty u weterynarza – to dopiero motywuje do tłumaczenia i zarabiania.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Rozdaję bliskim albo oddaję do biblioteki.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Biegam, bo nic tak nie pozwala na odpoczynek jak przewietrzenie głowy. A także przy pracy w domu i ograniczonych interakcjach z ludźmi w trakcie tłumaczenia dbam o to, by potem spotykać się z prawdziwymi ludźmi. Chodzę więc na jogę, co przy okazji dobrze wpływa na kręgosłup, a to z kolei pozwala mi pracować z pozycji precelka na kanapie. I ostatnio wymyśliłam nowy patent, żeby nie męczyć oczu od ekranu laptopa – tłumaczę, patrząc na tekst w czytniku książek przewieszonym przez ekran lub o niego opartym. Dzięki temu już dawno nie bolały mnie oczy.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Niestety nie zabłysnę, chyba nie mam nic takiego albo nie pamiętam. Ale ja nawet nie potrafię przypomnieć sobie żadnego kawału, więc tak już chyba mam.
Ważne dla ciebie książki?
Myślę, że to będzie Pratchett za humor, Tolkien, który otworzył przede mną wrota fantasy, Wiedźmin za bohaterów. Ale ważniejsza od konkretnych książek była dla mnie zawsze karta biblioteczna, którą założył mi tata, jak miałam chyba 10 lat. Bo od tego wszystko się zaczęło.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Jess French, Ratujmy zwierzęta, książka niby dla dzieci, ale dorośli też mogą skorzystać i dowiedzieć się, które gatunki zwierząt są zagrożone wymarciem, dlaczego i co zrobić, żeby to zmienić.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Właśnie tłumaczę fantasy o smokach. Będzie kawał dobrej, chociaż lekkiej książki.