Aktualności

Lutową tłumaczką miesiąca STL została Joanna Olejarczyk (zob. profil),
absolwentka Instytutu Filologii Angielskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tłumaczy głównie literaturę kobiecą, dziecięcą i chrześcijańską. Autorka książek dla dzieci. Ma na koncie kilkanaście przekładów i jedenaście autorskich publikacji dla najmłodszych (zob. poprzednie).

Na początek o początkach.

Jeśli mam opisać sam początek, a więc pierwsze wspomnienie związane z przekładem literackim, to muszę się cofnąć do czasów podstawówki. Na lekcji angielskiego nauczyłam się wierszyka Humpty Dumpty sat on the wall…, a krótko potem odkryłam, że to przecież ten sam, który dobrze znam z Przygód Alicji po drugiej stronie lustra. Poczułam się dumna, że rozumiem ten wiersz w obu językach, ale przede wszystkim zachwyciło mnie wtedy to, że polska wersja nie tylko oddaje sens, ale również się rymuje. Już jako kilkulatka wiedziałam, że Alicję przetłumaczył Maciej Słomczyński, a Kubusia Puchatka Irena Tuwim. Tata, który czytał mi te książki uważał, że powinnam znać nazwisko tłumacza, bo jest równie istotne, co nazwisko autora. A jeśli chodzi o początki pracy zawodowej, pierwsze zlecenie przekładu literackiego dostałam od wydawnictwa, które wcześniej opublikowało moją książkę. Oprócz lekkiej powieści i życiowej szansy dostałam wtedy ogrom bezcennych wskazówek i porad, za które jestem niewymownie wdzięczna.

Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?

Wszystko jedno, najważniejsza jest cisza. Bez względu na to, czy w dzień, gdy nikogo nie ma w domu, czy po południu, kiedy wszyscy gdzieś wyjdą, czy w nocy, gdy wszyscy już śpią. Nauczyłam się dostosowywać rytm pracy do rytmu dnia rodziny.


Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?

Wszędzie. Na zmianę przy biurku i przy stole w jadalni, a czasem na kanapie.


Słownik elektroniczny czy papierowy?

Elektroniczny! Brak internetu to najstraszliwszy dramat. Jeśli chodzi o papierowe źródła, najczęściej sięgam do Słownika dobrego styluEdycji tekstów.


Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?

Wikipedia to świetna baza wypadowa do dalszych poszukiwań. Bywa, że to, co w niej znajduję mi wystarczy, ale często szperam głębiej, docierając do granic Internetu lub pytam znajomych mądrzejszych ode mnie.


Kiedy się zablokujesz, to…?

Rzucam robotę i idę na spacer, albo buduję coś z klocków Lego.


Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?

Lepiej czytać, ale przyznam, że nie zawsze to robię. Często dostaję różne pozycje najpierw do recenzji, a potem do przekładu, ale w przypadku kolejnych części serii wydawniczej siadam od razu do tłumaczenia, czytając tylko kilka rozdziałów do przodu. Jednak taki system działa tylko w przypadku, gdy znam już styl danego pisarza. Jeśli pierwszy raz mam styczność z autorem, wolę porządnie zapoznać się z tekstem przed pracą nad przekładem. Dzięki temu z góry wiem, z czym przyjdzie mi się zmierzyć i potem mam mniej roboty przy poprawkach.


Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?

Zawsze wtedy, gdy jak w kreskówce zapala mi się w głowie żaróweczka, pojawia się błysk w oczach i nagle wiem, jak coś zgrabnie ująć w przekładzie.


A najmniej fajny?

Gdy tkwię nad jednym zdaniem od dwóch godzin, a miałam takie ambitne plany, że nadgonię tego dnia ze dwa rozdziały…


Redaktor to…?

Przyjaciel tłumacza, autora i czytelnika, który musi zadbać o to, by wszyscy trzej byli z książki zadowoleni. Dobrze, jeśli oprócz wyczucia językowego i wnikliwości ma w sobie też trochę pokory. Redaktor to ktoś, z kim chcąc nie chcąc łączy mnie bardzo intymna relacja, bo nie tylko widzi wszystkie moje błędy, ale ma za zadanie mi je wytknąć. Przekazywanie przekładu do redakcji to dla mnie zawsze duży stres. Cenię sobie pracę redaktorek, z którymi do tej pory współpracowałam, przy każdej książce uczę się od nich czegoś nowego.

Od kogo uczysz się przekładu?

Dużą wiedzę wyniosłam ze studiów, zwłaszcza z zajęć z dr Teresą Bałuk-Ulewiczową i ćwiczeń z przekładu dyskursu religijnego z dr hab. Aleksandrem Gomolą. Oprócz tego czytam przekłady zagranicznej literatury i podpatruję ciekawe rozwiązania. Naprawdę cenię sobie współpracę z różnymi redaktorami, a najlepszymi nauczycielami pięknej polszczyzny są polscy pisarze. Poza tym od kilku miesięcy moim największym odkryciem jest Forum Tłumaczy Literatury – Wasze dyskusje są bezcenne!


Co powiedziałabyś młodszym tłumaczom? A starszym?
Młodszym – a do tych młodszych stażem sama się zaliczam – nie zrażajmy się potknięciami, ale też nie zjadajmy wszystkich rozumów przy pierwszych zleceniach, bo trochę przyda się na potem. Starszym – dziękuję za Waszą ciężką pracę i za to, że tak chętnie dzielicie się swoim doświadczeniem.

A co powiedziałabyś ministrowi kultury?
Powiedziałabym, że uwielbiam to, co robię i że bardzo chciałabym na starość liczyć na emeryturę, bez konieczności zmiany zawodu.

Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Kawa z mlekiem migdałowym albo sok z pomarańczy.

Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Stado sikorek, dwie sójki i kos, które co rano przylatują do mojego ogródka. Czasem za płotem pojawi się też zając lub sarna, rzadziej dziki. Zapytajcie lepiej jakie istoty mnie rozpraszają!

Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Jeden zatrzymuję, resztę rozdaję najbliższym.

Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Dużo spaceruję i aktywnie bawię się z dziećmi. A od czasu do czasu, kiedy już naprawdę nie da się wysiedzieć nad literkami, jadę w góry.

Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Tłumaczyłam niedawno z polskiego na angielski książkę dla dzieci, w której wędrująca przez las niedźwiedzica nagle dostrzega dwie sikorki. I co tu zrobić, jeśli sikorka to po angielsku tit, najpopularniejsza w Polsce bogatka to great tit, a w tekście mam dokładnie dwie? A couple of tits? A pair of great tits?! Ponieważ ilustracje nie odnosiły się do tego fragmentu tekstu, sikoreczki zamieniłam na dwa… małe ptaszki.

Ważne dla ciebie książki?

Nie będę oryginalna. Biblia – najważniejsza przy pracy nad przekładem książek chrześcijańskich i na co dzień. A poza tym uwielbiam literaturę dla dzieci. Najmocniej na świecie kocham Małego Księcia, którego w dzieciństwie przedstawiła mi mama, Mikołajka Piaskowego Wilka, a do Alicji w Krainie Czarów chętnie wracam, gdy mam zastój twórczy, bo w niewytłumaczalny sposób kruszy wszystkie mury i blokady.

Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?

Trudno powiedzieć, bo ten, który najwięcej dla mnie znaczy, nie został opublikowany. Rok temu przetłumaczyłam na angielski swoją bajkę Yeti, w którego nikt nie wierzył, by można było ją zaprezentować na targach książki dziecięcej w Bolonii. Yeti jest dla mnie bardzo ważny, a praca nad tym przekładem uświadomiła mi dwie rzeczy: po pierwsze, jakie to ogromne ułatwienie, gdy siadając do tłumaczenia znam każde słowo i każdy przecinek oryginału; po drugie, że przekład nie musi być kompromisem, a autor może być równie zadowolony z obu wersji językowych swojej książki.

Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?

W najbliższym czasie ukaże się pierwsza część nowej serii obyczajowej Denise Hunter – autorki, z którą zaczynałam przygodę z przekładem literackim. Z tej lekkiej i przyjemnej powieści przeskoczyłam na tematykę doświadczeń z pogranicza śmierci.