Aktualności

Nowy rok, nowa tłumaczka w cyklu „Tłumacze o sobie”. Katarzyna Bażyńska-Chojnacka tłumaczy z angielskiego, często pod okiem własnego domowego redaktora lub nawet w duecie… Mocno wspierają ją też domowe koty.

Na początek o początkach

Nie mogę powiedzieć, że zawsze marzyłam, żeby być tłumaczem, że nastolatką będąc, tłumaczyłam fragmenty ulubionych książek do szuflady. Dopiero na studiach, kiedy przez trzy lata intensywnie uczona byłam łaciny (szkoła życia, kto się uczył, ten wie!), polubiłam tłumaczenie ogromnych fragmentów starożytnych klasyków. Właściwie to była moja pierwsza przygoda z przekładem. Parę lat później mąż redaktor współpracujący z wysokonakładowym wydawnictwem przyniósł mi próbkę tekstu do przetłumaczenia, gdyż akurat poszukiwano współpracowników. Byłam bezrobotna, świeżo po porzuceniu nudnego etatu w archiwum. Wiedziałam, że w tym zawodzie pracować już nie będę. Rozglądałam się zatem za pracą w drugim zawodzie wyuczonym (nauczycielskim), ale zanim coś znalazłam – akcja próbka! Próbka, o dziwo, przeszła. Jednak zlecenia nie posypały się od razu. Ale tak się zdarzyło, że nastał sezon urlopowy i okazało się, że rąk do pracy brak, a trzeba pilnie przetłumaczyć kilka rozdziałów książki. Tematyka przypadkiem okazała się zgodna z wykształceniem – historyczna. Te kilka rozdziałów znienacka przekształciło się w dobre pół książki. Bardzo się bałam, bo drugie pół robił doświadczony i świetny tłumacz. Ale jakoś się udało i dalej poszło już samo, pojawiły się kolejne zlecenia i poszukiwania „normalnej” pracy jakoś poszły w odstawkę. Tak to trwa do dziś.

Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?

Dzień, w miarę możliwości pierwsza połowa, ale często wpadają też sesje popołudniowe. W sytuacji kryzysowej wieczory – ale nigdy do bardzo późnej nocy.

Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?

Biurko. Zastawione literaturą pomocniczą i płynami wspomagającymi. Jeśli wypada praca wieczorna – wtedy kanapa, żeby zmienić otoczenie. Latem taras – i to jest jednak moje ulubione miejsce pracy.

Słownik elektroniczny czy papierowy?

W tej chwili już prawie wyłącznie elektroniczne, z wyjątkiem słowników tematycznych, których przez lata zebrała się całkiem słuszna kolekcja.

Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?

Wikipedia, internet, ale też domowy księgozbiór, rozbudowany przez męża (redaktora i tłumacza) do granic możliwości małego domku. Nigdy też nie zawodzi Forum Tłumaczy Literatury – zawsze znajdzie się dobra dusza, która wspomoże nietypową wiedzą lub cytatem z jakiejś przedziwnej książki.

Kiedy się zablokujesz, to…?

Najpierw walczę, nie poddaję się i próbuję tę blokadę przełamać. Kiedy się nie uda, wstaję i wychodzę do ogródka, gdzie zawsze znajdzie się do wykonania praca odrywająca myśli, w niesprzyjającej pracom ogrodowym porze roku wyszykuję sobie jakieś niewdzięczne zajęcie w domu. W przypadku takiego okropnego, nieprzełamywalnego zablokowania – spacer lub rower.

Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?

Brutalna prawda jest taka, że zwykle nie ma na to czasu. W przypadku literatury faktu przydaje się jednak porządne przyjrzenie się tekstowi, żeby nie być potem zaskoczonym (a i tak nigdy nie wiadomo, co czai się w tekście). Powieści nie czytam z zasady, muszę mieć ten sam element zaskoczenia, który potem będzie miał czytelnik. Robi to dobrze na tempo pracy i sprawia, że człowiek się nie nudzi. Czasem czytam parę stron naprzód, żeby się zorientować, o co chodzi. Gdybym z góry wiedziała „kto zabił”, zapewne zanudziłabym się przy pracy na śmierć.

Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?

Kiedy coś wyjdzie. Trudne zdanie, metafora, gra słów. Czasem coś takiego dzieje się od razu, bez większego zastanowienia samo spływa z palców, czasem trzeba się nagłowić, a rozwiązanie przychodzi po kilku dniach albo wręcz już przy sczytywaniu tekstu. W obu przypadkach ogarnia człowieka taka błogość, ogromna satysfakcja, że wyszło, naprawdę wyszło.

A najmniej fajny?

Podziękowania. Nie będę oryginalna, ale tłumaczenie podziękowań to jest coś, co mnie czasem przerasta. Chwalę autorów, którzy dziękują szybko i konkretnie. Czasem jednak trafiają się w podziękowaniach takie kuriozalne rzeczy, że nie wiadomo, co z tym zrobić i przebijają to tylko teksty pochwalne na okładkę.

Redaktor to…?

Mój mąż, kat i złośliwiec. Bezlitosny. Po nim każdy inny redaktor jest aniołem pełnym cierpliwości i subtelności. Oraz kwiatem lotosu na tafli.

Od kogo uczysz się przekładu?

Właściwie byłam samoukiem, pilnie obserwowałam poprawki redakcji i korekty. A odkąd odkryłam Forum Tłumaczy Literatury, namiętnie czytam wszelkie roztrząsające tajniki przekładu dyskusje, nawet jeśli aktywnie nie biorę w nich udziału. Wychodzi więc na to, że najwięcej uczę się od koleżanek i kolegów po fachu.

Co powiedziałabyś młodszym tłumaczom? A starszym?

Młodszym: że warto nawiązywać współpracę z kilkoma wydawcami, nie polegać na jednym, bo nigdy nie wiadomo, kiedy zlecenia się urwą. Po drugie, trzeba czasem zrezygnować z zasad dobrego wychowania i twardo negocjować: warunki umowy, stawki, termin. Trzeba upominać się o swoje, kiedy przelew się spóźnia oraz nauczyć się pisać przedsądowe wezwania do zapłaty.

Starszym: chciałabym Wam powiedzieć, że trochę się Was boję, mój rozhulany syndrom impostora nie pozwala mi wierzyć, że kiedykolwiek chociaż zbliżę się do Waszych możliwości…

A co powiedziałabyś ministrowi kultury?

Takiemu prawdziwemu? Żeby kochał tłumaczy, oczywiście.

Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?

Kawa. Woda. Zielona herbata. Czarna herbata. Owocowa. Osobno lub w całym zestawie. A czasem i biez wodki nie rozbieriosz. Zwykle biurko zastawione mam całym wyborem kubków, szklanek i filiżanek. Piję wszystko naraz albo osobno, w zależności od nastroju i tekstu – jeśli mnie mocno wciągnie, zapominam o piciu i to jest bardzo dobry objaw.

Kot czy gekon? Jakie istoty Cię w niej wspierają?

Stadko kotów, aktualnie sztuk trzy, czule nazywanych kotrektorami. Są zawsze pod ręką, a często i na ręce, wtedy pomoc jest dość ko(n)trowersyjna. Mieszkanie z kotami oraz nawyk picia przy pracy sprawia, że żyję na krawędzi. Kot uwalający się do spania (znaczy do wsparcia przy pracy) na biurku, wśród całego tego szkła wróży katastrofę.

Co robisz z egzemplarzami autorskimi?

Jeden zostawiam sobie, resztę rozdaję. Każdy mój znajomy musi liczyć się z tym, że może znienacka dostać książkę.

Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?

W czasie pracy pilnuję przerw, trzeba co jakiś czas wstać i chociaż się przejść po domu. Kiedy nie pracuję, wyruszam do lasu na rowerze, szydełkuję albo czytam – chociaż z tym ostatnim bywa ciężko, po całym dniu pracy nad książką miewam przesyt słowa pisanego.

Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?

Tłumaczyłam z mężem książkę na tzw. zakładkę: przejmował tekst wieczorem i zaczynał od przeczytania tego, co zrobiłam. Otworzyłam rano plik i widzę komentarz: „Coś ty tu nawypisywała?! Autor pisze, że CO snuł się po pokładzie okrętu, a ty dałaś, że na pokładzie unosił się dwutlenek węgla”. Moja pierwsza myśl: „Rany boskie, rzeczywiście, ale się walnęłam, jak mogłam: no przecież CO to TLENEK węgla…” (Dla niewtajemniczonych CO to „commanding officer”). Kurtyna opadła ze zjadliwym chichotem.

Ważne dla ciebie książki?

Przewrotnie są to te, które na różnych etapach życia przynosiły mi mnóstwo radości: w dzieciństwie Tajemnicza wyspa Verne’a, z której wzięło mi się zamiłowanie do geografii i chemii, a później Trzech panów w łódce (nie licząc psa) – bawi mnie niepomiernie do dziś i czytam sobie fragmenty na wyrywki, kiedy jest mi smutno.

Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?

„Co się stało w Jonestown?” Jeffa Guinna – doskonały reportaż w sam raz na obecne czasy. Daje do myślenia, pokazuje, jak jeden charyzmatyczny człowiek potrafi pociągnąć za sobą tłumy, nawet na śmierć. Nie zapomnę, jak odsłuchiwałam zachowane nagrania z ostatnich chwil istnienia sekty, żeby jak najwierniej oddać nastrój tamtych strasznych godzin,

Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś/przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?

Jakiś czas temu przetłumaczyłam skomplikowaną i trudną powieść o pokręconej rodzinie, która niestety zalega w „covidowej zamrażarce”, nie mogę doczekać się premiery. Teraz mam na warsztacie zbiór opowiadań, których akcja dzieje się tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej – różne autorki, różne style, jest co robić.