Aktualności

Lutową tłumaczką miesiąca została Katarzyna Makaruk (zobacz profil), absolwentka warszawskiej Polonistyki i Szkoły Nauk Społecznych przy IFIS PAN. Od 2008 roku tłumaczy z angielskiego artykuły i książki – najchętniej poświęcone współczesnym problemom społecznym. Mam w swoim dorobku powieści dla młodzieży i obyczajowe, poradniki i (na razie jeden) przewodnik (zobacz poprzednie)

Na początek o początkach.

Początki były arcyprzyjemne: spokojne, leniwe, bezpieczne. I zadecydował o nich przypadek. Nigdy nie sądziłam, że będę tłumaczyć literaturę, wydawało mi się, że to ogromnie trudne i odpowiedzialne zajęcie (wciąż tak myślę!) dla osób co najmniej dwujęzycznych, no, może dla kogoś, kto spędził dzieciństwo za granicą – takich tłumaczy widziałam wokół. Ja miałam być badaczką, historyczką literatury. Ale, jak kiedyś powiedział profesor Stefan Amsterdamski, żeby zajmować się nauką, trzeba być bogatym z domu albo mieć zamożnego współmałżonka… W każdym razie jeszcze na studiach doktoranckich zaczęłam zarabiać redakcjami i któregoś razu redaktor prowadzący w pewnym wydawnictwie zapytał, czy nie miałabym ochoty czegoś przetłumaczyć. Chwilę wcześniej do Polski wszedł „Le Monde Diplomatique”, redakcja cierpiała na niedobór rąk do pracy, zaproponowano mi więc, żebym spróbowała swoich sił w przekładzie. I okazało się, że choć nie jestem dwujęzyczna, a dzieciństwa nie spędziłam za granicą, potrafię takiemu zadaniu sprostać. Więc redaktorowi ze wspomnianego wydawnictwa odpowiedziałam, że chcę. I takie to były te moje miłe złego początki.

Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?

Zdecydowanie dzień. Jestem rannym ptaszkiem i najchętniej siadałabym do pracy zaraz po obudzeniu. Ale ponieważ uprawiam sporty, najpierw odrabiam treningową pańszczyznę i dopiero koło 9–10 zabieram się do roboty. Do obiadu (bardzo wczesnego) zwykle sczytuję przekład od początku oraz urobek z poprzedniego dnia. (Tu dwa słowa na temat systemu autoredakcji: mniej więcej w połowie książki, kiedy już jestem rozpędzona, styl autorki/autora wszedł mi pod palce i zdążyłam rozstrzygnąć podstawowe problemy terminologiczne, zaczynam sczytywać przekład od początku. Co oznacza, że kiedy kończę tłumaczyć, tekst jest właściwie gotowy.) Prawdziwa dłubanina zaczyna się po obiedzie i trwa do… to zależy od bliskości dedlajnu 🙂 Aha, jakieś dwa lata temu pod wpływem Forum Tłumaczy Literatury zaczęłam korzystać z pomidorów.

Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?

Nuda – biurko. Choć kiedy goni termin i spędzam przy nim długie godziny, zdarza mi się pod koniec dnia przenieść na kanapę, albowiem kręgosłup. Dokuczliwa bestia.

Słownik elektroniczny czy papierowy?

Ze słowników papierowych prawie już nie korzystam. Z elektronicznych – owszem, mam dwa angielsko-polsko-angielskie. Najczęściej jednak zaglądam do słowników internetowych: języka polskiego, synonimów, słowników specjalistycznych. Jest ich tyle, że nie mieszczą mi się w zakładce 🙂 Ale najważniejsza jest wyszukiwarka, bo pozwala znaleźć dane słowo czy termin w kontekście.

Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?

Internet największym przyjacielem tłumaczki. Narodowa służy właściwie wyłącznie do lokalizacji cytatów (choć odkąd powstało FTL, ten powód, żeby zaczerpnąć, ekhm, powietrza też powoli zanika).

Kiedy się zablokujesz, to…?

Nie przestaję, dopóki nie znajdę choćby protezy rozwiązania. Potem i tak cały czas uwiera mnie to kalectwo, ale wiem, że następnego dnia pod prysznicem (to zawsze jest prysznic!) wpadnę na coś lepszego. Chyba że nie, wtedy proszę o pomoc koleżanki i kolegów.

Czytać książkę przed tłumaczeniem czy nie czytać?

Czytać! Nawet jak brakuje czasu, choćby fragmenty, ale przejrzeć do końca. Dzięki temu mózg zaczyna pracować nad tekstem, zanim się usiądzie do pracy – wyłaniają się kluczowe słowa, wiadomo, które miejsca będą problemem, można zgromadzić potrzebny materiał. Pamiętam, że kiedy tłumaczyłam książkę o Marylin Monroe, najpierw obejrzałam wszystkie filmy, o których wspomniano w książce. Zaoszczędziło mi to potem sporo czasu (i jakże przyjemna forma researchu).

Najprzyjemniejszy moment w tłumaczeniu?

Praca przy tłumaczeniu to taki splot miłości-nienawiści. Bardzo lubię sam początek, ale pierwsze zdanie zwykle zmieniam sto razy i nigdy nie jestem z niego zadowolona. Uwielbiam rozmaite językowe zagwozdki, ale zawsze zajmują dużo za dużo czasu. Najchętniej tłumaczę książki, z których się czegoś nowego dowiaduję, ale ponieważ nie wiem, szukam godzinami (i nieustannie wpadam na jakąś absolutnie niezbędną lekturę dodatkową). Lubię tę chwilę, kiedy odsyłam tekst do wydawnictwa, ale kiedy tylko kliknę „wyślij”, zaczynam się niepokoić, jak zostanie przyjęty (no i nie zawsze czeka następna książka do tłumaczenia). Tak że to tak.

A najmniej fajny?

Patrz wyżej.

Redaktor to…?

Niezbędnik. I świeża para oczu. Chciałabym też, żeby był sojusznikiem tekstu.

Od kogo uczysz się przekładu?

Przede wszystkim od koleżanek i kolegów tłumaczy, przy czym mam tu na myśli zarówno lekturę ich przekładów, jak i namysł teoretyczny. Ostatnio bardzo wiele mi daje słuchanie podcastu Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury – mam poczucie, że robi się z tego taka nasza wszechnica.

Co powiedziałabyś młodszym tłumaczom? A starszym?

Młodszym: wytrwałości. Starszym: dziękuję.

A co powiedziałabyś ministrowi kultury?

Piiip

Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?

Kawa, yerba, herbata czarna, zielona, owocowa, woda, woda, woda, woda, woda, woda, wino.

Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?

Koty, cała piątka. Jakoś tak się dzieje, że liczebność naszego stada od lat utrzymuje się na tym samym poziomie, mimo że odeszli już wszyscy Członkowie Założyciele. Ostatnie dwie bidy trafiły do nas rok temu – znaleźliśmy je na klatce schodowej w pierwsze listopadowe mrozy. Towarzyszą mi przy pracy, śpiąc dzielnie w pontoniku na biurku. Miło jest oderwać wzrok od monitora i zagapić się na taką kupkę szczęścia.

Co robisz z egzemplarzami autorskimi?

Jeden zostawiam sobie, a dwa pozostałe (bo zwykle dostaję trzy) oddaję osobom, którym książka może się spodobać.

Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?

Uprawiam sport – ostatnio dużo biegam (chcę w tym roku przebiec maraton w górach). Przez wiele lat główną odskocznią od pracy była dla mnie muzyka, ale to źródło niedawno wyschło (choć mam nadzieję, że nie na zawsze).

Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?

W książce pewnej autorki – która radość pisania łączyła z niejaką niefrasobliwością – odkryłam wiele potknięć fabularnych. Była bardzo wdzięczna za uważną lekturę (wspólnie udało nam się naprostować nieścisłości) i jakieś pół roku później napisała do mnie z pytaniem, czy nie zechciałabym równie uważnie przeczytać jej następnej książki.

Ważne dla ciebie książki?

O rany! Strasznie ich dużo. Myślę, że dla rozwoju mojej wyobraźni językowej jedną z najważniejszych książek były Klechdy sezamowe Bolesława Leśmiana, które najpierw czytała mi mama, a potem wracałam do nich samodzielnie (wierszyki znam na pamięć do dziś). A poza tym angielskiego tak naprawdę nauczyłam się na Jane Austen i Agacie Christie – je pierwsze czytałam w oryginale. Wreszcie najważniejsze dla mnie pisarki to Virginia Woolf (której Fale były jak cios obuchem – nie miałam pojęcia, że można tak konstruować opowieść) i Margaret Atwood.

Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?

Ten, który właśnie powstaje.

Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?

Na wydanie czekają dwa moje przekłady – bardzo sympatyczna powieść o życiu codziennym brytyjskich kobiet w czasie drugiej wojny światowej (wbrew pozorom niezwykle optymistyczna i zabawna) oraz popularnonaukowa książka o spaniu.

Natomiast to, czym zajmuję się teraz – zbiór niezwykle poetyckich, piekielnie trudnych językowo opowiadań fantastycznych – to najpiękniejsza książka, jaką zdarzyło mi się tłumaczyć. Niestety, praca idzie powoli, bo zdarzają się zdania, w których – żeby uzyskać pożądany rytm (to bardzo muzyczna proza) – pół dnia żongluję wyrazami. W dodatku każde słowo trzeba tu podnieść pod światło, dokładnie obejrzeć, wybrać odpowiedni odcień. Albo z żalem schować do pudełka.