Jan Dzierzgowski
Jan Dzierzgowski (profil) tłumaczy z języka angielskiego głownie pozycje naukowe i popularnonaukowe, choć czasami również literaturę piękną. Docenia pracę wnikliwych, oczytanych redaktorów, którzy nie boją się wyjść poza regułki i słowniki. Dla relaksu spaceruje po Warszawie.
Na początek o początkach.
Niezasłużone szczęście. Nigdy nie lubiłem uczyć się języków, angielski znam głównie dlatego, że spędziłem młodość w różnych kinach. (Wiek średni też. Spędzę w kinach również starość, jeśli dożyję). Właściwie aż do końca liceum byłem słaby z angielskiego. Na początku studiów zostałem po znajomości zwerbowany przez panią Małgorzatę Burakiewicz (której zawdzięczam nieprawdopodobnie dużo) do roboty w charakterze recenzenta wewnętrznego w Muzie. Dzięki czemu zacząłem więcej czytać po angielsku i dopiero wtedy dobrze poznałem ten język. A potem, gdzieś tak w 2005 roku (nadal okres studiów), pani Małgorzata zaproponowała mnie i mojemu przyjacielowi Łukaszowi Mikołajewskiemu, żebyśmy przetłumaczyli razem książkę Richarda Sennetta Korozja charakteru. Mieliśmy mnóstwo czasu, więc każdy z nas na zmianę tłumaczył jeden fragment. Potem siadaliśmy razem przy komputerze i poprawialiśmy zdanie po zdaniu, dopóki obaj nie uznaliśmy, że jest OK. Kiedy skończyliśmy pierwszą wersję, znowu przeczytaliśmy razem całość. Zdanie po zdaniu. A potem wydarzyła się rzecz najważniejsza: książka trafiła do pani Ryszardy Krzeskiej, która zrobiła redakcję, następnie zaś zaprosiła nas do swojego domu i omówiła z nami wszystkie poprawki, jedną po drugiej. Tak samo zrobiła, kiedy przetłumaczyłem dla Muzy kolejną książkę (tym razem sam). I kolejną. I, jeśli mnie pamięć nie myli, jeszcze pięć następnych. Jeśli ktoś ma choćby odrobinę predyspozycji do tłumaczenia literatury, tego rodzaju praca z panią Ryszardą Krzeską przy ośmiu książkach nauczy go właściwie wszystkiego. Reszta to detale.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Dzień, ewentualnie wieczór, zależnie od innych obowiązków. Dawniej bywało różnie, obecnie nigdy nie pracuję po 22. W ogóle marzy mi się świat, w którym od 22 do 6 rano internet w domach i komórkach jest całkowicie niedostępny, tak jak kiedyś telewizja przerywała nadawanie na noc. Wszystkim nam by to dobrze zrobiło.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Biurko, ergonomiczne krzesło, ergonomiczna klawiatura, ergonomiczna mysz. Czasami na mieście, jeśli mam sprawy do załatwienia i trafia się jakieś okienko. Plus w podróży gdzie popadnie.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Elektroniczny. I coraz częściej tylko angielsko-angielski.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Wikipedia sprawdza się tylko jako coś w rodzaju wstępnego tropu. Np. jeśli mam w tekście termin “ventral tegmental area”, otwieram anglojęzyczną Wikipedię i zmieniam język na polski. Wychodzi “pole brzuszne nakrywki”. Wtedy trzeba odszukać “pole brzuszne nakrywki” w jakiejś mądrej książce – najlepiej podręczniku neurologii, pod którego polskim wydaniem podpisało się sporo prof. dr. habów – i sprawdzić, czy to poprawny termin i czy faktycznie chodzi o ten sam kawałek mózgu. Słownikom fachowym, np. medycznym, nie ufam, bo nie mają kontekstu, a na braku kontekstu można się nieźle przejechać. Zasadniczo każda tłumaczona książka wymaga wypożyczenia co najmniej kilku mądrych książek i kilku wizyt w bibliotekach. Plus przeczytania kilku książek, z których będę kradł różne pomysły.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Rozpraszam się czymś głupim w internecie, wstaję od komputera i robię coś innego, wstawiam znacznik w tekście i liczę na to, że inspiracja przyjdzie bliżej dedlajnu.
Redaktor to…?
W najlepszym razie współuczestnik spisku przeciwko hiperpoprawności i słownikozie, a także przeciwko bezrefleksyjnemu posłuszeństwu regułom. Najlepiej ktoś taki, jak wspomniana już Ryszarda Krzeska, albo Wojciech Górnaś. Osoby, które świetnie czują język, są otwarte na eksperymentowanie, a przy tym mają ogromną wiedzę na najrozmaitsze tematy, więc potrafią wyłapać również błędy merytoryczne popełnione przez autora lub przeze mnie. Mam szczerą nadzieję, że kiedy rynek książki w Polsce zostanie nieco ucywilizowany – a zwłaszcza nieco odrynkowiony – redaktorzy i redaktorki zyskają lepsze warunki do pracy i do rozwoju zawodowego, żeby takich ideałów i ideałek było więcej.
Od kogo uczysz się przekładu?
Na własnych błędach, a jeszcze chętniej na cudzych. To drugie jest o wiele przyjemniejsze.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Nie znoszę herbaty. Espresso i woda. To w zupełności wystarczy, przynajmniej jeśli chodzi o ciecze. Poza tym energię do pracy daje mi również świadomość, że jeśli będę się lenił, skończę pod mostem.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Rozumiem, że kot zżył się z tłumaczami, bo Hieronim i lew, ale umówmy się, Felis catus do lwa ma się nijak i w ogóle jest trochę nieporozumieniem. Najchętniej miałbym psa, kundla ze schroniska, ale z różnych nieciekawych powodów tryb życia na to nie pozwala. Może w przyszłości.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Oddaję do bibliotek publicznych w mojej dzielnicy. Jeden zachowuję.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Spacery z podcastami lub audiobookami, zajęcia fitness, dużo kina, dużo filmów oglądanych w domu. Zmywanie naczyń przed snem.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Na randce dziewczyna zaczęła mówić o Saadacie Hassanie Manto. Na co od razu zapytałem: “A, to ten, który napisał Toba Tek Singh?”. Czym niezwykle jej zaimponowałem. Bo tak się złożyło, że opowiadanie to (polecam) zostało przywołane w książce o genetyce, którą skończyłem tłumaczyć parę tygodni wcześniej. Morał jest oczywiście taki, że tłumaczom nie wolno narzekać na konieczność robienia researchu, bo nigdy nie wiadomo, czy i do czego przyda się zdobyta wiedza.
Ważne dla ciebie książki?
Émile Durkheim, Zasady metody socjologicznej.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Całkiem zwyczajny kraj Briana Portera Szűcsa, który przetłumaczyłem razem z moją siostrą Anną, bo to świetna książka, pozwalająca spojrzeć na Polskę z interesującego dystansu. A poza tym mamy procent od liczby sprzedanych egzemplarzy, więc gdyby przeczytali go WSZYSCY – czyli, jak rozumiem, 8 miliardów mieszkańców planety – zarobilibyśmy dużo pieniędzy.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś/przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Teraz na warsztacie: Sam Wasson, The Path to Paradise. Biografia Francisa Forda Coppoli. Na wydanie czekają m.in. książka Jeffreya Liebermana o schizofrenii, książka Michaela Schulmana o Oscarach, książka Jany Monroe o jej karierze w FBI, eseje Quentina Tarantino o kinie lat siedemdziesiątych, Zmącony obraz Roberta Whitakera, o zbyt powszechnym stosowaniu leków psychotropowych. Parę miesięcy temu ukazała się bardzo dobra książka historyczna Wdowy Antarktydy Anne Fletcher. Więc jest z czego wybierać.