Historyk i tłumacz literacki (zob. profil). Z polskiego na angielski tłumaczył prace historyczne dotyczące dziejów i zagłady Żydów polskich, z angielskiego na polski przekłada prozę oraz literaturę faktu. W swoim dorobku ma m.in. utwory Bena Fountaina, Arthura Machena, Matthew Desmonda, Williama Hope Hodgsona, Neala Stephensona i Ernesta Hemingwaya.
Na początek o początkach.
Skoro o początkach, to proszę: 31 stycznia 1972 przyjął mnie na ten świat ojciec pewnego świetnego redaktora. Jak widać, wszystko mam po znajomości i dzięki układom. Potem było przedszkole przy ulicy Pasymskiej, gdzie nie dali mi się bawić wspaniałym modelem Łunochoda (nikomu nie dawali, byliśmy równi w uciemiężeniu), Szkoła Podstawowa nr 3 i w końcu najlepsze liceum ogólnokształcące w całym Szczytnie, profil mat-fiz. O, i jeszcze: kiedy miałem trzy lata, dostałem od chrzestnego kosmiczny prezent – wielotomowe, PIW-owskie wydanie Księgi tysiąca i jednej nocy. Tym jednym ruchem stryjek Staszek przetrącił mój moralny kręgosłup.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
40 godzin tygodniowo sprzedaję pracodawcy, resztę można sobie dorysować (ciemną kredką, entuzjastycznie).
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Biurko, biurko, nie lubię klawiatur w laptopach (tak, wiem, można mieć zewnętrzną do laptopa, i podpiąć większy monitor, więc teraz proszę mi powiedzieć, czym to się różni od komputera stacjonarnego (poza gorszym chłodzeniem), oraz cui prodest.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Każdy, który pomoże mi znaleźć to, czego szukam. Uwłaszczyłem się na likwidacji biblioteki zakładowej Polskich Linii Oceanicznych, mamy w domu takie słowniki, że hej!
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Patrz zaraz wyżej – każde źródło informacji może się przydać, grunt, żeby umieć te dane wyłuskać i zrobić z nich pożytek. Przynajmniej tak usprawiedliwiam mój nałóg czytelniczy, jako nieustające meblowanie głowy.
Kiedy się zablokujesz, to…?
…próbuję nabrać impetu gdzieś dalej w tekście (metoda na Pac-Mana jest okropna, ale ją uwielbiam), jeśli i to nie działa, robię przerwę na czytanko / granko / gotowanko / spuszczam ze smyczy impulsy zakupowe, żeby mieć więcej czytanka czy coś. Wyjście z psą na spacer też może pomóc. A potem jest ciemno i trzeba spać.
Redaktor to…?
…najczęściej osoba skandalicznie nisko opłacana za swój bezcenny trud. To inne oko, z własnym pakietem doświadczeń warunkującym zupełnie odmienny odbiór tekstu, naprawdę pomaga sprawić, że przekład będzie czytelny nie tylko dla przekładającego. Ze mną mają dodatkową robotę, ponieważ z wykształcenia i zawodu jestem historykiem, nie filologiem, I TO WIDAĆ.
Od kogo uczysz się przekładu?
Od lepszych! Tych wcześniejszych (Ernestyna Skurjat, Marek Puszczewicz, Robert Ginalski) i tych obecnych (Karolina Drozdowska, Martyna Tomczak, Aga Zano, Piotr Siemion – są was zastępy, mis hermanos, jeśli kogoś tu nie wymieniam, to nie ze złej woli, po prostu mam dedlajn na skończenie tego wywiadu). Trochę też od tych gorszych, w myśl maksymy wykonawcy znanego jako R.A.U.: „Rapującym jutuberom serdecznie dziękuję / za to że pokazali dzieciom, jak się nie rapuje”.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Czasami (z rzadka, ale jednak) nienawiść – to chyba terapeutyczne, tak się wyładować na klawiaturze. Natomiast co do substancji wlewnych, wziewnych i wżernych nie ma reguł. Yerba tak, chętnie, lapsang nawet bardziej, kawa – może być, jakiś krafcik ewentualnie też, ale to już raczej na zakończenie sesji.
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Psa jest wspierająca o tyle, że nie pozwala bezkarnie wegetować za biurkiem, trzeba się ruszać, zabawiać zwierzę, karmić, wyprowadzać. Glonojad uczy relaksu i stoicyzmu (żyje, ale oszczędnie).
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Jeden zostawiam sobie (chyba że rzecz była skrajnym padłem, to wtedy nie; dotąd, na szczęście, zdarzyło się raz), innymi uszczęśliwiam rodzinę i znajomych (tych wolniej uciekających, wiadomo) lub przehandlowuję za miód ze znajomej pasieki. Sąsiedzki barter dobra rzecz.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Jak już chyba wspomniałem – głównie czytam (dzięki, stryjku Staszku, wielkie dzięki). Słaby behap, ale co poradzę, że tak lubię.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
To chyba nadal ta jedna, o tym, jak złapałem pierwszą umowę na przekład powieści. Nie znacie? To posłuchajcie!
Był rok 2000, doroczny Polcon odbywał się w Gdyni, co pozbawiło mnie jakichkolwiek wymówek względem uczestnictwa. Łaziłem po panelach, słuchałem, czasem się odzywałem, zapoznałem (nieświadomie) najlepszego konsultanta od militariów, jaki może się tłumaczowi trafić, popijałem kolejne Heveliusy (Grupie Żywiec nie wybaczę zamordowania browaru w Gdańsku), i w końcu zawędrowałem na spotkanie z Jackiem Pniewskim z wydawnictwa Zysk i S-ka. Siadłem sobie obok Marka S. Nowowiejskiego (onże wspomniany zaraz na początku świetny redaktor, także zapamiętały miłośnik rozmaitej fantastyki) i słuchałem o tym i owym, bo Jacek gawędziarzem był zacnym, gdy nagle przy okazji omawiania planów wydawniczych padło z sali pytanie o powieść „Zodiac” Neala Stephensona. Jacek odparł, że oczywiście, bardzo chętnie, tylko nie mogą wydostać tekstu od agencji autorskiej, na co z kolei zgłosiłem się ja (szturchany łokciem przez Marka, tak, przemoc czasem jest przydatna) i oznajmiłem, że mam własny egzemplarz. Bo mam. Swoją drogą, musiałem go też później użyczyć do redakcji… Dzień później pracowałem już nad próbką, potem była umowa, i jakoś, powoli poszło.
Morał? Hm, no, nie wiem: chodźcie na rozmaite prelekcje i siadajcie przy ludziach z ostrym łokciem, może. I miejcie dużo książek!
Ważne dla ciebie książki?
Przeważnie te, które mam, co raczej jakby oczywiste. Na pewno te, które czytałem, choć nie są to zbiory tożsame. Księga dżungli Kiplinga w przekładzie Józefa Czekalskiego („my z ochotą / ciągniem siebie za ogony”). Z podniesioną banderą C. S. Forestera w przekładzie Henryki Stępień. Jesień w Pekinie Borisa Viana w przekładzie Marka Puszczewicza. God Is Wearing Black Kelby’ego Losacka. Blood and Water J. Davida Osborne’a. Mogę tak długo.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
A mogę wybrać dwa, trzy? Jeśli nie, to Długi marsz w połowie meczu Bena Fountaina. A gdyby jednak tak, to dołożyłbym Eksmitowanych Matthew Desmonda i Szalupy z „Glen Carig” Williama Hope Hodgsona. Oraz parę rzeczy z tego, co dopiero przede mną – ale o tym cicho sza!
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Obecnie siedzę nad tekstem autora typowanego jako kandydat do tegorocznego literackiego Nobla, ale starszym, sprzed czterdziestu lat. Co samo w sobie wymowne i znamienne: nadprodukcja jest taka, że Akademia coraz częściej celuje w roczniki okołogrobowe. Szkoda, nie?