Aktualności

W lipcu przedstawiamy jedną z nowych członkiń STL: Natalia Pola Miscioscia (zob. profil) tłumaczy z angielskiego i włoskiego, jest wielbicielką kotów (jakże inaczej) i wypraw nad Jezioro Como.

Na początek o początkach.

Zawsze pisałam. Listy, wiersze, opowiadania. Pierwsze tomiki „poezji” rozdawałam rodzinie i znajomym mniej więcej w wieku lat 9. Miałam zostać weterynarzem, aktorką, afrykanistką, a nawet jednym z ważniejszych trybików w ogromnej korporacji. Ciągle jednak znosiło mnie coraz dalej od ludzi i etatów w kierunku słów, myśli i kotów.

Nie bez znaczenia było tu pewnie dzieciństwo spędzone w domu pełnym książek, obserwowanie pracy rodziców, obojga związanych ze światem kultury i literatury.

Pierwsze tłumaczenia to oczywiście teksty piosenek. Nie mogłam ścierpieć niewiedzy. W latach 90. drukowano je w tygodnikach młodzieżowych – czasem z tłumaczeniem, czasem bez. Ja, uzależniona od MTV musiałam wiedzieć, o czym mi tam podśpiewują!

Młodzieżowe magazyny podkradałam starszej siostrze. Wyrywałam ostatnie strony ze wszystkich jej „Bravo” i „Popcornów” i studiowałam zawzięcie przetłumaczone teksty albo – z pomocą rodziców i słowników – tłumaczyłam te opublikowane jedynie po angielsku. Następnie zanudzałam moimi odkryciami rówieśników, co pewnie tłumaczy w pewnym stopniu, dlaczego przyjaciół z dzieciństwa nie mam zbyt wielu.

Mniej więcej w tym samym czasie do życia mojej rodziny wkroczył język włoski, a z nim cała włoska muzyka… Możecie się domyślić, co było dalej…

Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?

Za młodu w nocy, przegryzając pizzę. Dziś zdecydowanie za dnia, najczęściej w godzinach porannych.

Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?

Kiedyś tylko kanapa (ze wspomnianą pizzą u boku), czasem łóżko, podłoga, stolik w kawiarni. Dziś biurko. Tylko biurko. Starość nie radość.

Słownik elektroniczny czy papierowy?

Częściej elektroniczny, ale i papierowe. Papier szczególnie przy tłumaczeniach bardziej specjalistycznych.

Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?

Do Narodowej mam ponad 1500 km, ale mimo to zawsze dużo czytam na temat tego, co akurat tłumaczę. Przekopuję się w miarę możliwości przez pozycje wymienione w bibliografii. Pomaga abonament w popularnym portalu udostępniającym e-booki. Niezastąpione jest wsparcie STL-owskiej braci [czy mamy na to jakiś feminatyw?] na Forum Tłumaczy Literatury. Wikipedia i inne źródła internetowe oczywiście też jak najbardziej w użyciu, ale z pewną dozą nieufności i samodyscypliny, bo jak wszyscy wiemy jeden link ciągnie za sobą kolejny i kolejny i… po paru godzinach przed ekranem orientujemy się, że zamiast pisać o wielości naszych Ja, oglądamy na YouTubie instrukcje tworzenia labiryntów treningowych dla kotów.

Kiedy się zablokujesz, to…?

Szczerze, pierwszą reakcją jest złość. Zaczynam krążyć po domu, szukając pretekstu do awantury i … wtedy orientuję się, że to tylko przepracowanie i przydałby się spacer. Zatem wychodzę i staram się być tam, gdzie najwięcej ciszy i zieleni.

Redaktor to…?

Przyjaciel, mentor, głos rozsądku. Do tej pory miałam szczęście pracować prawie wyłącznie z osobami o świetnym wyczuciu i nieocenionym doświadczeniu, które bardzo pomogły mi doszlifować i dopieścić tłumaczone teksty. Wiele się od nich nauczyłam i mam nadzieję dalej się uczyć.

Od kogo uczysz się przekładu?

Przede wszystkim od innych tłumaczy. Czytam, czytam i jeszcze raz czytam. Jeśli tylko pojawia się możliwość uczestniczę w wykładach i warsztatach.

Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?

Hektolitry wody, a rano mała, mocna i niekoniecznie czarna Pani Kawa.

Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?

Koty. Zawsze i wszędzie koty. Ogon jednego z nich właśnie przesłania mi połowę tego zdania. Miau.

Co robisz z egzemplarzami autorskimi?

Rozdaję. Znajomi, rodzina, zawsze się jakoś rozchodzą. Babcia wyszykowała mi piękną gablotkę pomiędzy rzędami kryształowych kieliszków a fajansowymi wazami z Włocławka.

Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?

Przede wszystkim wspomniane już wcześniej spacery. Łapię każdą możliwą okazję do ucieczki z miasta, najczęściej w góry. Mam szczęście mieszkać w przepięknym miejscu, zaledwie 20 minut samochodem od jeziora Como. Cóż dodać – jest dokąd uciekać.

Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?

Z tłumaczeniami literatury nie kojarzy mi się żadna ciekawa anegdota. Zabawniej jest zawsze przy okazji tłumaczeń na żywo. Przychodzi mi na myśl wyprawa na targi z moim byłym szefem, który – jak dowiedziałam się już na miejscu, a dokładniej stojąc przed grupką zniecierpliwionych menedżerów – był przekonany, że osoba tłumacza nie tyle powtarza wypowiedziane przez niego słowa w innym języku, co raczej sama je sobie wymyśla, zgrabnie opowiadając historię jego firmy i promując oferowane przez niego usługi. Sytuację uratowałam, bo na szczęście miałam wiedzę na temat działalności firmy. Jednak podrzucane co chwilę podpowiedzi szefa z rodzaju: „Świetne wyniki. Powiedziałaś już, że mamy świetne wyniki?!” nie ułatwiały zadania.

Ważne dla ciebie książki?

Kiedyś wspinałam się po drzewach, chciałam być jak Karioka i woziłam egzemplarz Stawiam na Tolka Banana przypięty do bagażnika mojego (gangsterskiego) składaka. Kilka lat później mocne zamieszanie w mojej głowie wywołał Mistrz i Małgorzata, a przypadkowe spotkanie z Amerykańskimi Bogami uchyliło drzwi do nowego, pięknego świata.

Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?

Sama na niego jeszcze czekam.

Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś/przetłumaczyłeś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?

Ostatnia książka, która ukazała się w moim przekładzie to Spójrz na to filozoficznie (Andrea Colamedici, Maura Gancitano, Wydawnictwo Galaktyka, 2022). To mój pierwszy przekład z języka włoskiego.