Anna Maria Mazur (zob. profil) to absolwentka krakowskiej lingwistyki, która tłumaczy z angielskiego głównie podręczniki do RPG. Wszyscy fani „Zewu Cthulhu” na pewno zetknęli się z jej przekładami. Poza tym zajmuje się również tłumaczeń poezji, także na angielski, a jej dzieło trafiło nawet na marokański dwór królewski…
Na początek o początkach.
Idealistycznie rzecz ujmując, zaczęło się od tłumaczenia melancholijnych piosenek do szuflady, fascynacji XIX-wieczną anglojęzyczną poezją i twórczością Williama Shakespeare’a – i wszystkie te rzeczy do dziś są mi bliskie. Jednak jeśli praktycznie spojrzeć na początki mojej kariery w roli tłumaczki, nie były one łatwe. Tłumaczenia użytkowe z zakresu odlewnictwa, medycyny czy kulinariów, literatura religijna, łączenie pracy etatowej ze zleceniami… Aż w końcu dzięki wsparciu mojego partnera odważyłam się rzucić pracę, która mnie unieszczęśliwiała, i skupiłam się tylko na dążeniu do stania się tłumaczką literacką. I już niespełna kilka miesięcy później dowiedziałam się, że moimi przekładami tekstów poetyckich Izabeli Zubko na język angielski zachwycił się król Maroka Muhammad VI i zarządził ich odczyty na spotkaniu parlamentu marokańskiego, ale obawiam się, że to historia na inną, dłuższą rozmowę. Obecnie – od około pięciu lat – tłumaczę głównie podręczniki i scenariusze do gry fabularnej „Zew Cthulhu”, ale także staram się nie tracić kontaktu z klasycznymi tekstami prozatorskimi i poezją. Ostatnio przetłumaczyłam dwie powieści, które stanowiły przyjemną odskocznię od mrocznych rytuałów ku czci mackowatych bóstw. Zdarza mi się też tłumaczyć teksty piosenek, co sprawia mi wielką przyjemność, bo mam wykształcenie muzyczne i chętnie zajmuję się muzyką w wielu formach. Oczywiście zawsze staram się, aby moje tłumaczenia pasowały do oryginalnej melodii, co stawia przede mną wiele wyzwań, ale jest niesamowicie satysfakcjonujące.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Był taki czas kiedy bardzo lubiłam pracować w systemie nocnym. Obecnie zdecydowanie preferuję dzień, czasami wieczór. I najczęściej od poniedziałku do piątku z założeniem wolnych weekendów. Jeśli tłumaczka chce dzielić swoje życie codzienne z osobami, które pracują w systemie etatowym, to jednak rutyna dnia bardzo pomaga mieć czas wolny w podobnych godzinach. Można więc powiedzieć, że pracuję w systemie etatowym, jednocześnie nie mając etatu.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Najchętniej przy moim bardzo ergonomicznym stanowisku pracy, czyli przy biurku z dużym monitorem, klawiaturą mechaniczną i wygodnym fotelem. Zadziwiająco często pracuję, podróżując pociągami – chwała niech będzie introwertykom, którzy wymyślili „strefy ciszy” w PKP!
Słownik elektroniczny czy papierowy?
Każdy! Mam w domu sporą kolekcję papierowych słowników ogólnych i specjalistycznych, a w zakładkach przeglądarki internetowej jeszcze większy zbiór słowników, sylabariuszy i przedziwnych fachowych stron internetowych, gdzie sprawdzam przeróżną terminologię. Niemniej często w pracy tłumaczki najważniejszymi słownikami są te, które omawiają poprawną polszczyznę, związki frazeologiczne naszego języka czy rozwijający się dynamicznie język inkluzywny.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Skąd tylko się da. Mam kilka ulubionych stron encyklopedycznych, nasze Forum Tłumaczy Literatury, którego członkinie i członkowie zawsze chętnie służą pomocą, a także wielu znajomych specjalizujących się w różnych dziedzinach. Jeśli tylko mam taką możliwość, chętnie o rzeczy, których nie wiem, pytam fachowców z danej branży. Dzięki, że zawsze odpowiadacie na moje dziwne pytania dotyczące fizyki, szermierki czy historii sztuki, nawet o osobliwych porach dnia i nocy.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Robię bardzo dosłowny przekład danego fragmentu lub zapisuję kilka wersji tłumaczenia danego słowa – wtedy mam poczucie, że jednak coś zrobiłam z tym problemem. Często zostawiam go sobie na później i wracam tam za kilka godzin, dni lub tygodni (w zależności od objętości tekstu i czasu, jaki pozostał mi na ukończenie przekładu). Jeśli to jeden z tych dni, gdy wpatruję się w białą przestrzeń na ekranie i nie mogę sklecić zdania, to po prostu wstaję od komputera i zajmuję się na chwilę czymś innym – gotowaniem, bieganiem czy głaskaniem kota. Pozwalam mojej podświadomości rozpracować tę trudność, a potem wracam do problematycznej kwestii ze świeżym spojrzeniem i umysłem. Najczęściej ta metoda się sprawdza.
Redaktor to…?
Największy sojusznik tłumaczki i przekładu. W końcu oboje chcemy, żeby ten tekst był jak najlepszy i warto o tym pamiętać, nawet kiedy nie zawsze się zgadzamy. Osobiście miałam to szczęście, że niemal zawsze trafiałam na świetnych redaktorów i redaktorki, więc mam sporo dobrych doświadczeń we współpracy redaktorsko-tłumackiej. Główny wniosek, który mogę z nich wysnuć, jest taki, że szacunek dla drugiej osoby i obustronna komunikacja to podstawy udanej pracy nad tekstem. Warto słuchać się wzajemnie, uczyć się od siebie nawzajem i czasem pożartować, bo przecież nie możemy traktować samych siebie zbyt poważnie.
Od kogo uczysz się przekładu?
Przede wszystkim od koleżanek i kolegów po fachu, a także od innych osób, które pracują nad powstaniem ostatecznej wersji tekstu – osób związanych z wszelkimi rodzajami redakcji, korekty i składu. Chętnie czytam także literaturę przekładoznawczą, aby być na bieżąco z bardziej teoretycznym podejściem do naszego fachu i dobrze napisane po polsku teksty prozatorskie, które pomagają mi doskonalić moją polszczyznę. Mam też kilka osób, które są dla mnie autorytetami w dziedzinie przekładu, i chętnie zapoznaję się z ich pracami teoretycznymi i tłumaczeniami, wśród nich znajdują się Elżbieta Tabakowska, Tadeusz Sławek, Marta Gibińska i Małgorzata Łukasiewicz.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Głównie czarna herbata, najchętniej Earl Grey z dużą ilością olejku z bergamotki albo Assam. Czasem w poszukiwaniu natchnienia sięgam po czerwone mocno wytrawne wino, ale potem zawsze redaguję przekład na trzeźwo:)
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Na co dzień jedna ważna istota ludzka o imieniu na P. i jedna ważna kotka o imieniu na C. Ale szczerze powiedziawszy, w samotniczym życiu tłumaczki wsparcie w postaci koleżanek i kolegów ze Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury oraz rodziny i przyjaciół jest niezastąpione. Inne tłumaczki zrozumieją dlaczego zachwycam się jakąś frazą, rodzina będzie chwalić przetłumaczoną przeze mnie książkę niezależnie od tego czy przeczytała ją w całości, a przyjaciule (tak, to o Was!) sprowadzą mnie na ziemię, gdyby woda sodowa uderzyła mi do głowy albo po prostu pomogą odpocząć od czasem bardzo wymagającej pracy.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Jeden zawsze odkładam na „półeczkę chwały”. W przypadku RPG-ów jeden zawsze oddaję do zaprzyjaźnionej fantastycznej knajpki dla graczy – R’lyeh Cafe w Krakowie. A całą resztę rozdaję w prezentach, oddaję do bibliotek albo na różne charytatywne akcje.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Staram się nie pracować w weekendy i nigdy nie biorę laptopa na urlop – no dobrze raz się zdarzyło, ale to była wyjątkowa sytuacja i pracowałam tylko przez trzy dni z całego wyjazdu.
W wolnych chwilach gram w gry fabularne, tworzę własne scenariusze (np. „Miłość na zabój” do „Zewu Cthulhu”), krainy w systemach RPG-owych (np. Dei Prei do „Smoczych Jeźdźców” wydanych przez Lans Macabre Publishing), czytam książki (bardzo dużo książek), strzelam z łuku tradycyjnego, zwiedzam stare zamki, LARP-uję i muzykuję z przyjaciółmi.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Bardzo lubię tę o zaklęciach niewiadomego pochodzenia. Kilka lat temu, kiedy pracowałam nad jednym z pierwszych przekładów z serii „Zewu Cthulhu”, mój ówczesny redaktor Jerzy Rzymowski napisał do mnie z pewną dozą niepewności z pytaniem, skąd wzięłam niektóre z zaklęć, które znalazł w moim przekładzie – oczywiście brzmiało to tak, jakby myślał, że staram się przemycić jakieś prawdziwe zaklęcia pośród tych fikcyjnych. Niemniej prawda była o wiele bardziej prozaiczna. Po prostu okazało się, że podczas przekładu i redakcji korzystaliśmy z innych plików PDF i w moim było jeszcze kilka zaklęć, które zostały później usunięte. Ale przecież nasi czytelnicy i czytelniczki nie mogą być pewni, które zaklęcia tak naprawdę znalazły się w drukowanej wersji, prawda?
Ważne dla ciebie książki?
Jest ich bardzo wiele – sporą część mojego wolnego czasu poświęcam na czytanie dla przyjemności – całe mnóstwo klasyki, ogrom fantastyki, liczne utwory poetyckie, ale gdybym miała wybrać tylko kilka, to pewnie jeden z tytułów oddałabym ukochanemu Shakespeare’owi. I byłby to „Sen nocy letniej”, którego język jest tak barwny jak występująca w nim postać psotnego Puka, a cała historia jest uroczo przewrotna jak całe życie młodych Ateńczyków i Atenek będących przynajmniej częściowo bohaterami tej opowieści.
Z fantastyki byłoby mi wybrać najtrudniej, bo obok Tolkiena czy Pratchetta, których uwielbiam, jest całe mnóstwo innych autorek i autorów, których bardzo sobie cenię. Niemniej najważniejszym dla mnie tytułem w tym nurcie będzie chyba „Czarnoksiężnik z Archipelagu” Ursuli Le Guin w przekładzie Stanisława Barańczaka. Powieść, która zagląda w mrok ludzkiej duszy i pozwala odnaleźć w nim to, co istotne.
Bardzo ważną dla mnie książką jest także „Niebo i piekło” Jóna Kalmana Stefánssona w przekładzie Przemysława Czarneckiego. Opowieść o przyjaźni, literaturze, stracie i akceptacji dla siebie i innych.
Te trzy książki towarzyszą mi już od wielu lat, ale pośród moich nowszych lektur bardzo ważne były dla mnie „Polowanie na małego szczupaka” Juhaniego Karili w przekładzie Sebastiana Musielaka, „Oprzyj swoją samotność o moją” Klary Hveberg w przekładzie Karoliny Drozdowskiej oraz „Kiedy kobiety były smokami” w przekładzie Katarzyny Makaruk.
Jeśli zaś chodzi o poezję, to uwielbiam wracać do Leśmiana, a z bardziej współczesnych twórców cenię sobie Jacka Podsiadło. Z tłumaczonych poetek i poetów, bardzo lubię czytać teksty Emily Dickinson, Williama Wordswortha, Williama Butlera Yeatsa, Henry’ego Davida Thoreau, a także H.P. Lovecrafta (który pisał nie tylko przesycone grozą opowiadania).
Tak to jest zapytać tłumaczkę o książki, ale obiecuję, że już kończę. Niemniej z racji tego, że jestem tłumaczką nie mogę odpuścić polecenia wszystkim moim koleżankom po fachu jeszcze jednego tytułu: „Własny pokój” Virginii Woolf w przekładzie Agnieszki Graff, która zwraca uwagę na to, jak ważna jest nasza własna przestrzeń podczas pracy i podczas skupiania się na samej sobie.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
To trudne pytanie, ponieważ tłumaczę specyficzną literaturę – o ile, ktoś nie gra w gry fabularne, to moje przekłady scenariuszy czy podręczników źródłowych mogą być dla niego trudną lekturą. Niemniej Strażnikom i Strażniczkom Tajemnic polecam scenariusz „Pisk, wizg” (oryg. Scritch Scratch) autorstwa Lynne Hardy – bardzo klasyczna historia, którą można ciekawie poprowadzić.
A wszystkim, którzy jeszcze nie grają w gry fabularne, polecam Zestaw startowy do „Zewu Cthulhu” wydany przez Black Monk Games, którego częścią jest gra paragrafowa „Samotnie przeciwko płomieniom” w moim przekładzie. To może być dobry początek bardzo udanej przygody z RPG-ami.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
To, nad czym obecnie pracuję, musi jeszcze pozostać owiane mroczną tajemnicą, ale właśnie niedawno ukazały się „Kulty Cthulhu”, które tłumaczyłam wraz z Madzią Kowalczuk. Jest to podręcznik źródłowy skupiający się na tym, jak na potrzeby rozgrywki tworzyć sprawnie działające bluźniercze kulty dążące do realizacji swoich straszliwych celów i knujące przeciwko ludzkości. Publikacja zapewnia ciekawy wgląd w ludzką psychikę nie tylko szeregowych kultystów i kultystek, ale także przywódczyń i przywódców duchowych będących w stanie opanowywać umysły wyznawców nawet bez wykorzystania magii.