Agata Lubowicka
Agata Lubowicka tłumaczy z języka duńskiego na polski. Specjalizuje się w przekładzie prozy duńskiej (beletrystyki, literatury faktu), literatury dziecięcej, młodzieżowej oraz tekstów naukowych, zwłaszcza dotyczących Grenlandii. W jej dorobku znalazły się m.in. powieści Marii Hesselager, Niviaq Korneliussen i Kima Leinego, jak również relacje z ekspedycji Knuda Rasmussena. W poniższym wywiadzie opowiada o inspirującej wartości teatru, pracy w tandemie i tłumaczeniu podczas podróży koleją, a także o energii, jaką daje nadbałtycki wiatr.
Na początek o początkach.
Na początku były literatura i teatr, bez których nie wyobrażałam sobie życia. A odkąd dostałam się na studia skandynawistyczne w Gdańsku, zaczęłam marzyć o tłumaczeniu tekstów literackich i dramatycznych. Z praktyką przekładu literackiego miałam po raz pierwszy do czynienia w ramach przedmiotu „Teoria i technika tłumaczeń”. Pracowaliśmy wtedy w grupach, co było dla mnie doświadczeniem niezwykle pozytywnym i być może stąd właśnie bierze się moja chęć do współpracy – bardzo lubię tłumaczyć w tandemie, chociaż nie z każdym. Zaczynałam od przekładu tekstów naukowych, dopiero w 2008 roku przetłumaczyłam wraz z koleżanką Anną Kordecką dla Teatru Wybrzeże scenariusz filmu Larsa von Triera Szef wszystkich szefów. Rok później, w 2009, miałam możliwość uczestniczyć w projekcie dla początkujących tłumaczy „Przeczytane w tłumaczeniu”, w ramach którego zaprezentowałam fragmenty powieści Kima Leinego Kalak w swoim przekładzie. Od tego wydarzenia wszystko się zaczęło.
Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?
Zdecydowanie dzień, najlepiej rano po obowiązkowym śniadaniu i kawie. Noc to dla mnie pora na relaks umysłowy i sen.
Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?
Często kanapa, ale staram się zmieniać miejsca pracy. Mogę tłumaczyć prawie wszędzie, na przykład bardzo lubię robić to w pociągu, ale warunkiem koniecznym jest dla mnie wyciszenie dźwięków. Zestaw obowiązkowy podczas pracy to komputer i zatyczki do uszu.
Słownik elektroniczny czy papierowy?
To zależy od specyfiki tekstu, nad którym pracuję, ale nadal korzystam ze słowników papierowych, chociaż w znacznie mniejszym stopniu niż kiedyś.
Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?
Używam wszystkich dostępnych źródeł, które uznaję za wiarygodne. Bardzo cenię sobie rozmowy z osobami specjalizującymi się w danej dziedzinie. Przy przekładzie reportażu Kristiana Corfixena Pielęgniarka, którego akcja dzieje się w szpitalu, pomagał mi na przykład syn koleżanki, chirurg. Zdarzyło mi się kiedyś po wybudzeniu się z omdlenia wypytywać załogę karetki, która zjawiła się z pomocą, o różne szczegóły terminologiczne związane z ich pracą.
Mam też swojego prywatnego duńskiego konsultanta, mojego przyjaciela Michaela, z którym praktycznie codziennie omawiam różne aspekty tłumaczonych przeze mnie tekstów. Jest on dla mnie nieocenionym wsparciem.
Kiedy się zablokujesz, to…?
Robię sobie przerwę. Często po oderwaniu się od komputera i zajęciu się czymś innym, na przykład zmywaniem naczyń, umysł mi się odblokowuje i przychodzą mi do głowy najfantastyczniejsze pomysły. Podobnie działa spacer albo przejażdżka rowerem.
Redaktor to…?
Osoba, która zwykle wie wszystko lepiej (i dlatego warto jej słuchać). Dzięki współpracy z redaktorami i redaktorkami bardzo wiele się nauczyłam.
Od kogo uczysz się przekładu?
Od innych osób tłumaczących, których prace otworzyły mi oczy na to, „że tak w ogóle można”. Wśród bardzo wielu nazwisk i tytułów mogę wymienić arcyprzekłady Sebastiana Musielaka Polowanie na młodego szczupaka Juhaniego Karili (Marpress) i Tomasza S. Gałązki Tu byli, tak stali Gabriela Krauze.
Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?
Rooibos z imbirem i przewianie szczecińskim wiatrem znad Odry (nie urywa głowy jak ten trójmiejski).
Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?
Kot, kot, kot – a właściwie kotka o imieniu Minik, słynąca ze swoich dyscyplinujących spojrzeń.
Co robisz z egzemplarzami autorskimi?
Zostawiam sobie jedną sztukę, a reszta egzemplarzy trafia do osób, o których wiem, że chętnie je przygarną i przeczytają.
Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?
Staram się spędzać czas poza domem – najlepiej na dwóch kółkach albo na spotkaniach z przyjaciółmi i NIE rozmawiać o pracy.
Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?
Nie mam do opowiedzenia jednej konkretnej anegdoty, ale niezmiernie mnie bawi – i trochę przeraża – że nadal dostaję zapytania w sprawie recenzji bądź przekładu literatury niderlandzkiej, zapewne wskutek mylenia „Dutch” z „Danish”.
Ważne dla ciebie książki?
Interesuję się literaturą grenlandzką i literaturą o Grenlandii i miałam wielkie szczęście, że udało mi się również przetłumaczyć niektóre ważne dla mnie tytuły. Są to powieści grenlandzkiej autorki Niviaq Korneliussen HOMO sapienne (Dziwny Pomysł) i Dolina Kwiatów (Czarne), relacje z ekspedycji Knuda Rasmussena Nowi ludzie (Wydawnictwo UMCS) i Wielka podróż psim zaprzęgiem (Marginesy) oraz powieść Kima Leinego Prorocy znad Fiordu Wieczności (WAB), którą przełożyłam wspólnie z Justyną Haber-Biały.
Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?
Mam na imię Folkví Marii Hesselager (Art Rage). To powieść przedziwna, o niespójnej, rozedrganej narracji, przenikających się światach ludzkim i mitycznym oraz zaskakującym zakończeniu.
Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?
Ostatnio przełożyłam dla Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego powieść Charlotte Weitze Rosarium. Jej główny wątek tematyczny dotyczy relacji ludzi i roślin, kwestii podmiotowego sprawstwa tych drugich, a temu wszystkiemu towarzyszy aura złowieszczej baśni. Twórczość tej autorki urzeka mnie od dawna, więc tym bardziej się cieszę, że mogłam się z nią zmierzyć na gruncie tłumaczeniowym.