Baza wiedzy

Dorota Stroińska

Fot. Anja Kapunkt

Dorota Stroińska (zob. profil) tłumaczy z języka niemieckiego na polski, a także z polskiego na niemiecki. Jej dorobek obejmuje przekłady prozy i poezji, a także eseje i dzieła filozoficzne. W dzisiejszej rozmowie opowiada m.in. o tym, jak wiele łączy muzykę i teatr z kształtowaniem wrażliwości tłumacza literackiego, o mieszance uczuć w pracy nad trudnymi tekstami, a także o tym, co najbardziej inspiruje i uskrzydla – warsztatach przekładowych i… ptasiej orkiestrze.

Na początek o początkach.

Na początku były brzmienie głosu, rytm i melodia języka, kadencja zdań. Myślę, że to dzięki mojemu Tacie, który był muzykiem i pracował w poznańskim Teatrze Wielkim. W dzieciństwie często zabierał mnie na próby, wieczorne przedstawienia. Pamiętam, że przez małe drzwi z tyłu gmachu wchodziliśmy jakby w inny, magiczny dla mnie świat: labirynt korytarzy, garderoby dla artystów, mnóstwo przedziwnych instrumentów, rekwizytów, wielkich zegarów… W powietrzu unosił się zapach kurzu i drewna, wszędzie słychać było jakieś dźwięki, szumy, szmery. Do dziś tłumaczenie literatury ma dla mnie dużo wspólnego z muzyką, z teatrem, z odgrywaniem stylistycznej roli w polszczyźnie. Gdy tłumaczę, wsłuchuję się najpierw w tekst oryginału, staram się uchwycić rytm zdań, tembr głosu każdej postaci, tonację całości, rozpoznać „partyturę” sensów i znaczeń. Zawsze też czytam własne przekłady na głos.
Moja fascynacja obcymi językami zakiełkowała również w dzieciństwie. Pierwszych słów i wierszyków po niemiecku, włosku i rosyjsku nauczył mnie mój Tato. Było to porywające przeżycie, doświadczenie różnorodności i bezkresności świata pośrodku szarej i ciasnej rzeczywistości PRL-u. W szkole mieliśmy obowiązkowe lekcje rosyjskiego, a w wieku 10-11 lat zaczęłam dodatkowo uczyć się niemieckiego. Pamiętam, że po pół roku nauki wpadłam na pomysł, żeby jedno z opowiadań mojej ukochanej Astrid Lindgren przepisać do zeszytu – po niemiecku. Cóż za dziecięca lekkość bytu! Paliła mnie ciekawość, czy opowieść o przyjaźni Bertila i Nilsa Paluszka „przepisana” na obcy język poruszy mnie w równym stopniu… Myślę, że to wtedy kiwnął na mnie palcem św. Hieronim.
W dorosłym życiu, w czasie studiów na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie, tłumaczyłam na zlecenie różnych organizacji pozarządowych dużo artykułów rosyjskich na niemiecki, a do szuflady – fragmenty tekstów filozoficznych, krótkie prozy i wiersze niemieckojęzycznych pisarek i pisarzy na język polski.
Pierwszą umowę z wydawcą – nieodżałowanym Robertem Reszke, współzałożycielem Wydawnictwa KR i tłumaczem pism m.in. Sigmunda Freuda i Carla Gustava Junga – podpisałam pod koniec studiów (zaczynałam właśnie pisać pracę magisterską m.in. na temat wpływu filozofii Nietzschego na literaturę modernistyczną ). Wydawnictwo KR, założone w 1992 roku, w znacznej mierze przyczyniło się do nadrobienia wieloletnich zaległości sprzed 1989 roku w dziedzinie nauk humanistycznych, a zwłaszcza filozofii (S. Freud i C.G. Jung, ale też J. Lacan, R. Barthes, G. Bataille, G. Deleuze, J. Derrida, P. Klossowski). Tak więc miałam przełożyć, bagatela, pięciusetstronicowe dzieło filozoficzne Karla Jaspersa Nietzsche (1936), jedną z pierwszych ważnych interpretacji myśli Nietzschego. Pamiętam, że początkowa euforia dość szybko ustąpiła miejsca trwodze i drżeniu. Ale mimo kilku nieprzespanych nocy i dotkliwego ciężaru własnej ograniczoności w końcu podjęłam wyzwanie, by po jakimś czasie heroicznych zmagań z filozoficznymi wywodami Jaspersa przeżyć coś w rodzaju katharsis, a potem kolejnej fali euforii, która już mnie nie opuściła do końca pracy– jakby nagle otwarło się wejście do „maszynerii” tekstu… Książkę tłumaczyłam dwa lata, przez pierwsze pół roku studiowałam egzystencjalizm i filozofię Jaspersa, czytałam wszystkie jego książki dostępne wówczas po polsku (było ich wtedy, niestety, niewiele), notowałam warianty tłumaczeń pojęć filozoficznych na fiszkach (zachowałam je na pamiątkę!), ale w znacznej mierze musiałam jednak sama wypracować Jaspersowski język analiz w polszczyźnie (i sama przetłumaczyć obszerne fragmenty pism Nietzschego, do których Jaspers odnosi się w swoich wywodach, a które wtedy dostępne były tylko w młodopolskim przekładzie Stanisława Wyrzykowskiego). Ale chyba się udało, bo moje tłumaczenie zebrało dobre recenzje i zostało też docenione. Stowarzyszenie Tłumaczy Polskich przyznało mi nagrodę za najlepszy przekład roku 1997 w dziedzinie nauk humanistycznych. W 2013 r. ukazała się reedycja Nietzschego w Wydawnictwie Officyna.

Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?

Dzień. Lubię wstawać bardzo wczesnym rankiem i pracować do popołudnia. 
Kiedy moje dzieci były jeszcze małe, i kiedy pracowałam zarobkowo na pół etatu, mogłam tłumaczyć tylko wieczorami. Zdarzyło mi się kiedyś trzy lata pracować na cały etat. Akurat w tym czasie otrzymałam umowę na przekład debiutu powieściowego mojego ulubionego niemieckiego poety i pisarza Lutza Seilera, dla którego od dłuższego czasu szukałam polskiego wydawcy. Wtedy tłumaczyłam Kruso od godz. 3 do 8 rano, zanim wychodziłam na osiem godzin do pracy. Mogę więc powiedzieć, że wtedy żuławnikowałam – pozwalam sobie skorzystać z poręcznego i poetycko brzmiącego określenia kol. Jacka Żuławnika (dziękuję!). Te dwa lata (2014-2016) pozostały mi w pamięci jako wyspa, na której żyłam w stanie półświadomości, ogromnego zmęczenia ciała i zarazem wyjątkowego pobudzenia wyobraźni, przypływu niesamowitej energii twórczej, euforii wolności; miałam niezwykle wyostrzony wzrok i słuch, całkiem podobnie zresztą jak bohater powieści – Ed-Piętaszek na wyspie Hiddensee…

Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?

Tylko biurko, czyli duży dębowy stół z końca XIX wieku. Towarzyszy mi już od ponad trzydziestu lat.

Słownik elektroniczny czy papierowy?

Korzystam ze wszystkich możliwych słowników (przede wszystkim jednojęzycznych), najbardziej inspirują mnie jednak papierowe. Lubię opuszkami palców dotykać kartek papieru, dopisywać na marginesach uwagi, warianty, synonimy… Zaczytany niemal do szczętu Podręczny słownik niemiecko-polski J. Chodery i S. Kubicy i rozpadający się już prawie Słownik synonimów A. Dąbrówki, E. Geller i R. Turczyna są zawsze pod ręką.  

Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?

Ze wszystkich możliwych źródeł, w zależności od książki, którą akurat tłumaczę.  

Kiedy się zablokujesz, to…?

Odkładam „pióro”, wstaję z miejsca i idę pobiegać, pospacerować po parku, czyli pomedytować w ruchu. Ruch ciała pomaga mi „rozruszać” myśli, skojarzenia, emocje, działa trochę jak „masowanie” tłumaczeniowych „supełków” w umyśle, które potem jakby same zaczynają się rozluźniać i rozwiązywać.

Redaktor to…?

Osoba niezwykle oczytana, mająca wnikliwe spojrzenie na tekst, to subtelny znawca i miłośnik języka, życzliwy doradca, cierpliwy sojusznik…   

Od kogo uczysz się przekładu?

Przekładu uczę się praktycznie wszędzie i nieustannie. Jestem głęboko przekonana, że bycie tłumaczką to sposób istnienia i działania, to postawa wobec świata. Zachłannie czytam literaturę polską i obcojęzyczną (nie tylko niemiecką) w polskim przekładzie, chętnie porównuję tłumaczenia z oryginałami, również niemieckie tłumaczenia z polskimi oryginałami. Takie spojrzenie z dystansu na własny język bywa czasem bardzo inspirujące i pouczające. Kiedy przyjeżdżam do Polski, chłonę wszystkie słowa wokół, wsłuchuję się w mowę ludzi, a nawet ich niegrzecznie podsłuchuję na ulicy, w tramwaju czy kawiarni. Jednak najwspanialszą i najprzyjemniejszą metodą samokształcenia są dla mnie warsztaty przekładowe, w atmosferze wzajemnego zaufania i szacunku możemy uczyć się od siebie wzajemnie, dzielić się doświadczeniami, spostrzeżeniami, wątpliwościami…
Tłumaczenie jest samotnym zajęciem, to jasne. Każdy z nas ma swoją pracownię, jak św. Hieronim na pięknym obrazie Antonella da Messiny. Ale praktyka przekładu jest również, według mnie, praktyką rozmowy, dialogu, i dawniej bardzo mi tego brakowało. Nie istniał jeszcze STL, nie byłu tylu wspaniałych możliwości wspólnej pracy i wymiany doświadczeń co dzisiaj. Postanowiłam działać i w 2006 założyłam w Berlinie sztamtysz, czyli cykl comiesięcznych warsztatów dla polskich i niemieckich tłumaczek i tłumaczy. Spotykamy się regularnie (po pandemii nieregularnie) w legendarnej księgarni Buchbund, prowadzonej od 2011 r. przez Marcina Piekoszewskiego, i przy zielonym stole godzinami rozmawiamy o konkretnym przekładzie, nad którym jedna z osób aktualnie pracuje.
Poza tym od 2008 roku organizuję i prowadzę (razem z niemieckim kolegą Thomasem Weilerem), na zmianę w Polsce i w Niemczech, dwujęzyczne warsztaty przekładowe. Niezwykle cenne są te spotkania tłumaczek i tłumaczy z obu kręgów językowych, a różnorodność osobowości, temperamentów i postaw artystycznych, wielość spojrzeń na dany problem i propozycji jego rozwiązań, szeroki wachlarz gatunków, poetyk i stylów reprezentowanych w omawianych utworach – to wszystko sprawia, że rozpoznajemy znaczenia i formy, których wcześniej nie dostrzegliśmy, że pogłębia się nie tylko nasze odczytanie danego utworu, lecz także rozumienie tego, czym jest literatura.  

Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?

Dobry sen. Zielona herbata, imbir i cytryna. Dopiero potem kawa, mocna i gorzka.

Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?

Ptaki fruwające za oknem. Ćwierkają, świergoczą i pitpilitają sobie w najlepsze, nieustannie wprawiają mnie w pogodny nastrój, dodają mi skrzydeł…  

Co robisz z egzemplarzami autorskimi?

Prawie wszystkie rozdaję, czasem dokupuję nowe egzemplarze, jedną książkę stawiam na półce obok niemieckiego oryginału.

Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?

Dobry sen. Bieganie, spacery, joga, wędrówki po górach. Słuchanie muzyki, czytanie, czytanie, czytanie, pielęgnowanie roślin, błogie nicnierobienie…

Ważne dla ciebie książki?

Takich jest oczywiście bez liku, dlatego wspomnę tylko o kilku: Mistrz i Małgorzata Michaiła Bułhakowa, Józef i jego braciaCzarodziejska góra Thomasa Manna, wszystkie powieści i opowiadania Franza Kafki, Sklepy cynamonowe Brunona Schulza, Ferdydurke Witolda Gombrowicza, pisma Waltera Benjamina, Gerschoma Scholema, poza tym Imperium znaków, Przyjemność tekstu, Fragmenty dyskursu miłosnegoŚwiatło obrazu. Uwagi o fotografii Rolanda Barthes’a, wiersze Krystyny Miłobędzkiej, Ewy Lipskiej, Mariny Cwietajewej, Else Lasker-Schüler, Ilse Aichinger, Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta i wielu, wielu innych…     

Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?

Powieść Kruso Lutza Seilera.

Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?

Właśnie ukończyłam pracę nad tłumaczeniem zbioru cudownych miniatur prozatorskich autorstwa Adelheid Duvanel, którą odkryłam przeszło rok temu w Translation House Looren w Szwajcarii. Jestem przeszczęśliwa, że Ostatni akt łaski ukaże się na początku przyszłego roku w Wydawnictwie Cyranka. Adelheid Duvanel (1936-1996) to jedna z najwybitniejszych twórczyń literatury niemieckojęzycznej XX wieku. Krytyka stara się znaleźć podobieństwa z prozą Franza Kafki czy Roberta Walsera, ale twórczość szwajcarskiej pisarki jest wyjątkowa, ma swój własny tragikomiczny i melancholijny ton. Jest mistrzynią krótkiej formy, potrafi na zaledwie jednej stronie ująć całą dziwność świata i kruchość ludzkiej egzystencji. Portretuje zwykle odmieńców naznaczonych jakąś skazą, bólem i lękiem, nieprzystosowanych dziwaków oraz żyjących według własnych reguł wrażliwców, którzy czują się w prawie do bycia niezaradnymi, zawsze zachowują godność i wewnętrzną wolność. Duvanel pisze językiem precyzyjnym, esencjonalnym, zabarwionym surrealistyczną groteską. Lapidarny styl sprawia, że jej miniatury nie tylko poruszają serca i wyobraźnię, ale również lśnią jak brylanty…