Baza wiedzy

Katarzyna Byłów

fot. Iwona Barlik-Grech

Językoznawczyni i antropolożka społeczna. Tłumaczy z angielskiego i francuskiego na język polski, a także z polskiego na angielski (zob. profil). W jej dorobku znajdują się książki i artykuły naukowe z dziedziny antropologii społecznej i kulturowej, historii, historii sztuki, sztuki, tekstów o tematyce społecznej oraz powieści. Jako członkini STL angażuje się w organizację i realizację różnych wydarzeń, jak warsztaty, targi, festiwale literackie i spotkania z czytelnikami. W dzisiejszej rozmowie opowiada o wyższości stołka kuchennego nad wygodnym fotelem, leśnych wyprawach z łukiem, a także o tym, dlaczego zawód tłumaczki literackiej nie jest profesją dla osób o słabych nerwach.

Na początek o początkach.

Mam wrażenie, że cały czas jestem na początku drogi, bo pierwsze wydane przekłady książek zdarzyły mi się zaledwie pięć lat temu, w 2019 roku. Przekładam jednak od dawna – artykuły naukowe, publicystykę – to mój pierwszy wyuczony zawód. Gdy pisałam pracę magisterską, dawno, dawno temu – jej przedmiotem było porównanie angielskiego i francuskiego przekładu Hebanu Ryszarda Kapuścińskiego – moim skrytym marzeniem było przekładanie takich książek. Mam jednak wrażenie, że musiałam dojrzeć (życiowo) do podejmowania ryzyka związanego z tłumaczeniem literatury pięknej. Z różnych powodów nie jest to zawód dla osób o słabych nerwach.

Noc czy dzień? Jaki masz system pracy?

Noc – niestety! Wtedy najłatwiej mi się skupić, w nocnej ciszy tłumaczenie, które u mnie jest procesem udźwięcznionym, płynie najsprawniej. Nieco żałuję, że dzieje się to właśnie nocą, bo rzadko widuję wczesne poranki, a podobno są piękne!

Kanapa czy biurko? Gdzie tłumaczysz?

Staram się nie pracować w miejscu, gdzie mogłabym się zapaść w wygodne siedzisko, bo przekładowe skupienie często zabiera mnie na parę godzin, za co organizm potem mści się nieubłaganie. Najlepiej jeśli jest ciut niewygodnie, tak abym musiała się trochę wiercić – najczęściej na stołku przy kuchennym stole z widokiem na ogród.

Słownik elektroniczny czy papierowy?

Korzystam już wyłącznie z wersji elektronicznych, choć w przypadku niektórych słowników angielskich są to po prostu skany wersji papierowych. Ostatnio jednak są to jednak raczej jednojęzyczne słowniki regionalizmów i wyrażeń potocznych, sowizdrzalskich i slangu.  

Wikipedia czy Narodowa? Skąd czerpiesz informacje?

Informacje czerpię z zasobów internetowych i uważnie przebieram w źródłach. Wikipedia jest bardzo pomocna, ale czasem jedynie naprowadza mnie na pewne tropy. Cieszę się, że intuicyjnie zapalają mi się czerwone lampki, gdy „coś tu nie gra” – to subtelna, często nieuświadomiona wiedza, nabyta wraz z doświadczeniami życiowymi. Dlatego cieszę się, że nie wzięłam się za tłumaczenie jako bardzo młoda osoba, wtedy zdecydowanie nie miałam jeszcze tego „nosa” do manowców.

Kiedy się zablokujesz, to…?

Akceptuję to, nie ma co kopać się z koniem. Nie uprawiam neuro- ani kardiochirurgii, operacje na otwartym tekście na szczęście mogą poczekać na sprzyjające okoliczności.

Redaktor to…?

Wspaniała, niewyobrażalnie cierpliwa i sumienna osoba sojusznicza w tym całym szemranym procederze. Ozłocić i nosić na rękach!

Od kogo uczysz się przekładu?

Właściwie od wszystkich, którzy twórczo pracują z językiem, zarówno mówionym, jak i pisanym. Internetowe Forum Tłumaczy Literatury jest niezwykłym miejscem gdzie przez osmozę i na zaś można się wiele nauczyć.

Yerba mate czy spirytus? Co daje Ci energię do pracy?

Kawa, kawa, kawa. Choć czasem czuję, że dobrze byłoby się podłączyć do zwykłej kroplówki, bo kiedy wgryzę się w przekład czas zaczyna mknąć jak szalony, kawa stygnie, a pies pewnie zastanawia się, jak można tak godzinami spać z otwartymi oczami.

Kot czy gekon? Jakie istoty cię w niej wspierają?

Jednak pies, co prawda kieszonkowy, bardziej w formacie kot. Wspiera, bo dobrze sobie czasem przypomnieć, że słowa to tylko strumień dźwięków i czas już wyjść na spacer.

Co robisz z egzemplarzami autorskimi?

Rozdaję, albo przeznaczam na nagrody w Maglu Hieronima na targach książek.

Co robisz dla relaksu, czyli Twoje zasady tłumackiego BHP?

Idę w las! Z łukiem!

Twoja najciekawsza tłumaczeniowa anegdota?

Gdy tłumaczyłam Pożałowania godne zwierzę Robin McLean moja historia wyszukiwania w Internecie prezentowała się nader ciekawie: broń palna (szczegółowo), dożylne stosowanie narkotyków (dawkowanie), materiały łatwopalne i wybuchowe dostępne w każdym domu itp. Nikt się tym nie zainteresował i nie wiem, czy to mnie cieszy czy martwi.  

Ważne dla ciebie książki?

Fantastyka – książki-eksperymenty i takie z epickim rozmachem. Książki pogranicza – ostatnio poetycko-naukowe. Wszystkie książki Ursuli le Guin i Andrzeja Sapkowskiego.

Gdyby wszyscy mieli przeczytać Twój jeden przekład – to który?

Oj, proszę, nie każcie mi wybierać, które z dzieci kocham najbardziej.

Co teraz tłumaczysz, przetłumaczyłaś albo właśnie ukazało się w Twoim przekładzie?

Wielkim osobistym wydarzeniem było dla mnie ukazanie się Znachodzia (GLOWBOOK, 2024), pierwszej wydanej po polsku książki legendarnego brytyjskiego autora Alana Garnera. Mam nadzieję, że doczekamy się kolejnych. Znachodź ma zresztą literacką siostrę bliźniaczkę, autobiograficzną Where Shall We Run To, której lektura po Znachodziu jest jak świadome zwiedzanie wyśnionego wcześniej snu. Przyznam, że jestem zachwycona twórczością Garnera, choć przechodzą mnie ciarki na myśl, że ponownie miałabym się zmierzyć z organiczną potęgą jego pisarstwa.